Info

Imię:
Artur
Wiek:
27
Miejscowość:
Biecz/Libusza Slough
PRAKTYCZNIE NIC NIE AKTUALNE, ALE MAM AMBITNY PLAN WRZUCAĆ CHOĆ CIEKAWSZE WYPADY
Na bikestatsie od: 19.07.2013r.
Kilometry na bikestatsie: 40000.40
Kilometry w terenie: 305.64
Prędkość średnia: 17.80 km/h
TOP
Dystans dzienny:
1. Bieszczady 2016 - 305 km
2. Velka Domasa, Słowacja 251.22 km
3. Góry Lewockie 221.16 km
Dystans miesięczny:
1. Wrzesień 2013 1437.82 km
2. Sierpień 2013 1327.82 km
3. Lipiec 2016 1126.34 km
Max. prędkość: 81.01km/h
Max. podjazdy dobowe: 3546 m
Mój profil na bikestatsie
Najwyższe podjazdy/szczyty:
1.Kralova Hola - 1946 m - wrzesień 2016
2. Velickie Pleso - 1670 m - lipiec 2016
3. Popradzkie Pleso - 1529 m - lipiec 2016
Sezon 2017:





Sezon 2012: 3036.03 km
Sezon 2011: 2677.73 km
Zaliczone Gminy


Kategorie
Rower:
Cannondale CAAD8 2012
Kellys Scarpe 2009
OLYMPIC
Dystans:
0 - 25 km
25 - 50 km
50 - 100 km
100 - 200 km
200 - 300 km
Typ:
>30 km/h
Przejażdżki
Dojazd
Na luzie
Trenażer
Kiedy:
2016
2015
2014
2013
Za dnia
Nocą
Z kim:
Sam
Z kimś
Inne:
Trekking
Bieganie
Siłownia
Fotorelacje
Podsumowania
Wykres roczny

Archiwum bloga
- 2025, Kwiecień15 - 0
- 2025, Marzec12 - 0
- 2025, Luty11 - 0
- 2025, Styczeń10 - 0
- 2024, Grudzień18 - 0
- 2024, Listopad8 - 0
- 2024, Październik13 - 0
- 2024, Wrzesień31 - 0
- 2024, Sierpień12 - 0
- 2024, Lipiec18 - 0
- 2024, Czerwiec8 - 0
- 2024, Maj19 - 0
- 2024, Kwiecień13 - 0
- 2024, Marzec17 - 0
- 2024, Luty25 - 0
- 2024, Styczeń17 - 0
- 2023, Grudzień3 - 0
- 2023, Listopad6 - 0
- 2023, Październik5 - 0
- 2023, Wrzesień11 - 0
- 2023, Sierpień22 - 0
- 2023, Lipiec28 - 0
- 2023, Czerwiec17 - 0
- 2023, Maj5 - 0
- 2023, Kwiecień9 - 0
- 2023, Marzec12 - 0
- 2023, Luty3 - 0
- 2023, Styczeń3 - 0
- 2022, Grudzień3 - 0
- 2022, Listopad4 - 0
- 2022, Październik4 - 0
- 2022, Wrzesień9 - 0
- 2022, Sierpień25 - 0
- 2022, Lipiec16 - 0
- 2022, Czerwiec27 - 0
- 2022, Maj21 - 0
- 2022, Kwiecień10 - 0
- 2022, Marzec10 - 0
- 2022, Luty3 - 0
- 2022, Styczeń3 - 0
- 2021, Grudzień5 - 0
- 2021, Listopad6 - 0
- 2021, Październik17 - 0
- 2021, Wrzesień17 - 0
- 2021, Sierpień24 - 0
- 2021, Lipiec29 - 0
- 2021, Czerwiec28 - 0
- 2021, Maj22 - 0
- 2021, Kwiecień16 - 0
- 2021, Marzec15 - 0
- 2021, Luty7 - 0
- 2021, Styczeń11 - 0
- 2020, Grudzień8 - 0
- 2020, Listopad8 - 0
- 2020, Październik8 - 0
- 2020, Wrzesień20 - 0
- 2020, Sierpień19 - 0
- 2020, Lipiec21 - 0
- 2020, Czerwiec19 - 0
- 2020, Maj9 - 0
- 2017, Lipiec1 - 0
- 2017, Czerwiec7 - 0
- 2017, Maj11 - 0
- 2017, Kwiecień2 - 0
- 2017, Marzec7 - 1
- 2017, Luty2 - 0
- 2017, Styczeń3 - 0
- 2016, Grudzień2 - 0
- 2016, Listopad2 - 0
- 2016, Październik3 - 0
- 2016, Wrzesień16 - 2
- 2016, Sierpień10 - 0
- 2016, Lipiec18 - 9
- 2016, Czerwiec16 - 2
- 2016, Maj11 - 0
- 2016, Kwiecień10 - 11
- 2016, Marzec15 - 1
- 2016, Luty12 - 3
- 2016, Styczeń12 - 4
- 2015, Grudzień9 - 0
- 2015, Listopad5 - 0
- 2015, Październik13 - 5
- 2015, Wrzesień11 - 3
- 2015, Sierpień13 - 4
- 2015, Lipiec15 - 5
- 2015, Czerwiec14 - 2
- 2015, Maj3 - 0
- 2015, Kwiecień7 - 0
- 2015, Marzec2 - 0
- 2015, Luty7 - 0
- 2015, Styczeń6 - 0
- 2014, Grudzień9 - 0
- 2014, Listopad5 - 0
- 2014, Październik18 - 5
- 2014, Wrzesień3 - 0
- 2014, Sierpień13 - 0
- 2014, Lipiec19 - 11
- 2014, Czerwiec4 - 0
- 2014, Maj6 - 2
- 2014, Kwiecień15 - 15
- 2014, Marzec13 - 18
- 2014, Luty3 - 3
- 2014, Styczeń5 - 10
- 2013, Grudzień5 - 18
- 2013, Październik3 - 0
- 2013, Wrzesień42 - 26
- 2013, Sierpień44 - 10
- 2013, Lipiec16 - 0
Wpisy archiwalne w kategorii
Fotorelacje
Dystans całkowity: | 14080.92 km (w terenie 178.74 km; 1.27%) |
Czas w ruchu: | 592:27 |
Średnia prędkość: | 22.13 km/h |
Maksymalna prędkość: | 81.01 km/h |
Suma podjazdów: | 145159 m |
Maks. tętno maksymalne: | 197 (98 %) |
Maks. tętno średnie: | 167 (83 %) |
Suma kalorii: | 86808 kcal |
Liczba aktywności: | 211 |
Średnio na aktywność: | 66.73 km i 3h 09m |
Więcej statystyk |
- DST 26.65km
- Czas 01:08
- VAVG 23.51km/h
- VMAX 51.57km/h
- Temperatura 30.0°C
- Podjazdy 147m
- Sprzęt Cannondale CAAD8
- Aktywność Jazda na rowerze
Black Park
Poniedziałek, 9 maja 2016 · dodano: 17.06.2016 | Komentarze 0
Po obiedzie.
Najpierw do Black Parku, potem Iver, na koniec Fulmer.


Kategoria 2016, 25 - 50 km, Anglia, Cannondale CAAD8, Dniem, Fotorelacje, Przejażdżki, Sam
- DST 112.05km
- Czas 05:00
- VAVG 22.41km/h
- VMAX 78.81km/h
- Temperatura 37.0°C
- Podjazdy 1017m
- Sprzęt Cannondale CAAD8
- Aktywność Jazda na rowerze
Spalanie procentów
Niedziela, 8 maja 2016 · dodano: 16.06.2016 | Komentarze 0
Trasa:
Slough > Marlow > Fingest > Ibstone > Stokenchurch > Kingston Hill > Rezerwat Aston Rowant > Henley > Cookham > Slough
Dużo słońca, gorąco, pod koniec wietrznie. Tempo spokojne. Jeden postój z Fingest na ławce, drugi w Stokenchurch oraz trzeci nad Tamizą w Henley.
cad. 71 rpm

Bestyjki


Robi się ciepło

Postój w dolince

Ścianka pod Ibstone





W Aston Rowant

Grzeją!

Fioletowo

Zjazd do Henley
Kategoria 100 - 200 km, 2016, Anglia, Cannondale CAAD8, Dniem, Fotorelacje, Przejażdżki, Z kimś
- DST 52.96km
- Czas 02:04
- VAVG 25.63km/h
- VMAX 62.59km/h
- Temperatura 24.0°C
- Podjazdy 444m
- Sprzęt Cannondale CAAD8
- Aktywność Jazda na rowerze
Do Marlow nad Tamizę
Sobota, 7 maja 2016 · dodano: 16.06.2016 | Komentarze 0
O 12 wyjeżdżam i jadę do Arka. Zakładamy nową oponę i ruszamy. O dziwo, przez Slough udaje nam się bardzo sprawnie przebić.
Jedzie się bardzo dobrze, pogoda rozpieszcza. W Marlow robimy sobie postój nad rzeką. Powrót częściowo zmienioną trasą.
cad. 70 rpm

Zjazd do Marlow

Kościół w Marlow

Nad Tamizą
Kategoria 2016, 50 - 100 km, Anglia, Cannondale CAAD8, Dniem, Fotorelacje, Przejażdżki, Z kimś
- DST 79.14km
- Czas 03:29
- VAVG 22.72km/h
- VMAX 55.05km/h
- Temperatura 20.0°C
- Podjazdy 584m
- Sprzęt Cannondale CAAD8
- Aktywność Jazda na rowerze
Majówka
Niedziela, 1 maja 2016 · dodano: 16.06.2016 | Komentarze 0
W samo południe spotykamy się z Andrzejem na Farnham. Krótkie zakupy w Sainsburym i ruszamy. Przez Burnham Beeches jedziemy do Bourne End. Stamtąd podjeżdżamy pod Flackwell Heath. Później zjazd do Marlow. Tam robimy krótki postój nad Tamizą i spędzamy chwilę w kościele.
Później jedziemy w kierunku dużego ronda, tam jadąc może z 20 km/h zostajemy wyprzedzeni przez dziadka na góralu z jakąś reklamówką na kierownicy. Przez kilkaset metrów prowadzi nas jak profesjonalista, po czym skręca do domu ;) Śmiech. Dalej zakrętasami pniemy się do Pinkneys Green, a później zjeżdżamy do Maidenhead. W Tesco krótkie zakupy, a później standardowa pętla przez Ascot. W Windsorze krótki postój. Rozstajemy się koło Stowsa.
Pogoda bardzo sprzyjająca, w słońcu 20*C, dopiero pod koniec się zachmurza i rusza się wiatr.
cad. 65 rpm

Nad Tamizą

Ciągniem za dziadkiem


Kategoria 2016, 50 - 100 km, Anglia, Cannondale CAAD8, Dniem, Fotorelacje, Przejażdżki, Z kimś
Majorka V - podsumowanie i powrót do domu
Wtorek, 19 kwietnia 2016 · dodano: 16.06.2016 | Komentarze 0
Dystans, który przejechaliśmy to: 590,27 km
Wysokość na jaką w sumie się wspięliśmy to: 9301 m
Na siodełku spędziliśmy: 29 h 35 min
A całość przyjechaliśmy ze średnią: 20,65 km/h
Złapaliśmy: 3 gumy (wszystkie Arek)
Zrobiliśmy: 1089 zdjęć
Zarówno dla mnie, jak i dla Arka ten wypad był czymś całkowicie nowym. Wstępne przygotowania zaczęliśmy już końcem stycznia. Zaczęliśmy od zakupu biletów lotniczych. Później bookowanie hoteli oraz rowerów. Planowaniem trasy w całości zająłem się ja. Do kwietnia było dużo czasu, więc wszystko udało się porządnie przygotować. W przeddzień wyjazdu wszystko mieliśmy już dopięte na ostatni guzik.
Wyspa przywitała nas piękną pogodą, i taka pozostała przez cały wyjazd, nie spadła ani kropelka deszczu. Udało nam się zjechać prawie całą górzystą część wyspy oraz część nizinnej, zaliczając przy tym wszystkie najciekawsze podjazdy. Widoki zapierały dech w piersiach.
Według mnie Majorka to istny raj dla kolarzy, a dla każdego miłośnika gór i podjazdów to pozycja obowiązkowa!
Dzień V - czas się pożegnać
Tego dnia nie mieliśmy już rowerów, więc pozostało nam zwiedzanie piesze. Na początek poszliśmy zwiedzić zamek Bellver, odległy od naszego hotelu o zaledwie kilometr. Z wzniesienia, na którym znajduje się zamek mogliśmy podziwiać zatokę Palmy.
Później wróciliśmy do hotelu po bagaż i już z obciążeniem udaliśmy się z kierunku katedry, po drodze zaliczyliśmy Hard Rock Cafe oraz Llajtę. Sama katedra robi niesamowite wrażenie, niestety nie byliśmy w środku z powodu olbrzymich kolejek.
Kolejnym punktem zwiedzania było Akwarium. Tam spędziliśmy ponad godzinę po czym w końcu poszliśmy na plażę, leżącą zaraz przed akwarium. Nareszcie dane nam było zamoczyć nogi w morskiej wodzie :)
Po chwili wyluzowania przyszedł czas udania się na lotnisko. W wielką niechęcią opuściliśmy tą piękną wyspę, Przez okno samolotu udało mi się jeszcze uchwycić Puig Majora, górskie jeziora oraz podjazd Sa Calobra.

Ostatnie chwile w hotelu

Castell Bellver






Llajta

Gargulec





Zabudowania przy katedrze










Olbrzymy w porcie

Palma Aquarium








Murena




Płaszczki

Rekiny




Przy największym zbiorniku

Nareszcie... plaża






Puig Major z samolotu

Już chce się wracać

Sa Calobra z lotu ptaka
Kategoria 2016, Dojazd, Majorka 2016, Dniem, Fotorelacje, Z kimś
- DST 155.24km
- Czas 06:35
- VAVG 23.58km/h
- VMAX 65.10km/h
- Temperatura 25.0°C
- Podjazdy 1439m
- Aktywność Jazda na rowerze
Majorka IV - Odwiedzić 'Mekkę'
Poniedziałek, 18 kwietnia 2016 · dodano: 28.05.2016 | Komentarze 3
Co i jak?
Jako cele na ostatni dzień naszego kręcenia po Majorce wybraliśmy dwa szczyty leżące na południowej części wyspy - San Salvador oraz Puig de Randa (Cura).
Charakterystyka trasy całkiem inna, niż przez wszystkie poprzednie dni. Zamiast ciągłych podjazdów i zjazdów oraz górskiego klimatu mamy nizinną trasę i dwie samotne góry do zdobycia.
Wyjechaliśmy podobnie jak wczoraj, koło 10. Czas mieliśmy ograniczony, ostatnia 'doba rowerowa' kończyła się nam o 19. Do przejechania było 150 km, więc zapas czasu teoretycznie mieliśmy duży.
Przez pierwsze 15 km lecieliśmy głównie ścieżką rowerową wzdłuż wybrzeża, w tym dużą część brukiem. Po drodze mieliśmy Embat Ciclos, czyli punkt docelowy.



Zamek jeden

Zamek dwa
Przy wylocie ze stolicy skręciliśmy w prawo i elegancką, szeroką szosą pomknęliśmy na południe. Od razu dało się odczuć, że poziom zaawansowania kolarzy jeżdżących w tej części wyspy jest dużo niższy, niż tych z górskich rejonów. Nie tylko sami szosowcy, bo i trekkingi, e-rowery oraz wielu seniorów. To bardzo pozytywne, że wiele osób na wyspie, niezależnie od wieku uprawia sport.
Choć znalazł się też szaleniec, który nas wyprzedził. Złapaliśmy za nim koło i z kilkoma zmianami pocisnęliśmy z nim dobre 10 km, tempem 35-40 km/h. Ja czułem się dobrze, lecz Arek nie miał już ochoty na takie szaleństwa, więc pozwoliliśmy się urwać współzawodnikowi.
Na jednym ze skrzyżowań pomyliłem skręty i musieliśmy nadrobić z 6 km. Po powrocie na odpowiedni tor jazdy obraliśmy kierunek na Campos i dalej Felantix. Całość plasko, a kilku kilometrowy odcinek przed samym Felantix okazał się totalnym blatem, a wiatr totalnym wrogiem. Po lewej widzieliśmy Curę, a po prawej San Salvador.
W miasteczku zatrzymaliśmy się pod sklepem, żeby uzupełnić prowiant.

Ciągniemy po lekkich hopach

Cura na horyzoncie

Tandet, przepraszam, Tandem, hehe


Bardzo płasko

Cura

Kościół w Felantix
Czas udać się do Mekki
Tak nazywany jest przez kolarzy San Salvador, każdy, który odwiedza wyspę powinien tę górę zdobyć. Podjazd pod ten samotny szczyt wije się kręta i miejscami dość stromą szosą. Nawierzchnia jest w dobrym, lecz nie idealnym stanie. Widoki z podjazdu jak i jego finiszu bardzo imponujące, widać dosłownie calutką wyspę dookoła. Na szczycie krzyż, duża kaplica z figurą Jezusa na górze oraz klasztor, gdzie można uzupełnić wodę.
My podjazd rozpoczęliśmy od dupy strony, bo szutrowym odcinkiem (na szczęście obyło się bez laczków, kawałek trzeba było prowadzić). Cóż, tak poprowadziła Strava. Później już elegancko asfaltem dotarliśmy do szczytu. Chwilę odsapnęliśmy, zjedliśmy bułki i jakieś chemiczne żelki, po czym pojechaliśmy pod klasztor aby nabrać trochę wody. Tam spotkaliśmy dwóch Polaków z Częstochowy, też będących na rowerowym holidayu. Po krótkiej konwersacji ruszyliśmy w drogę powrotną.
San Salvador (510 m)
Długość - 5 km
Przewyższenie - 410 m
Średnie nachylenie - 7%

Nieplanowany teren

San Salvador z bliska

Pojazd pod San Salvador

Kapliczka po drodze





Już szczyt




Lew się patrzy

Klasztor


Port Alcudia


Najwyższe szczyty na wyspie





Przycisk jak w Neverhoodzie
Całą drogę powrotną utrzymywaliśmy bardzo dobre tempo. Z kilku przyczyn. Po pierwsze w większości wiatr był sprzyjający, po drugie nawierzchnia była w dobrym stanie, po trzecie był to ostatni dzień jazdy, a my mieliśmy duże rezerwy energii, więc nie było się co oszczędzać, a po czwarte chcieliśmy być w hotelu o ludzkiej porze.
Zaraz po wyjeździe z Felantix złapaliśmy 6-cio osobowy pociąg i w ich towarzystwie dotarliśmy do Porreres. Okazało się, że to Norwedzy, z jedną panią udało mi się nawet uciąć pogawędkę.

W pociągu za Norwegami


Puig de Randa (Cura) (534 m)
Długość - 4,4 km
Przewyższenie - 244 m
Średnie nachylenie - 5,6 km
Ostatni szczyt zdobyty podczas naszego pobytu na Majorce. Aż do samego końca nie byliśmy pewni, czy będziemy go zaliczać. W Arka rowerze napęd zaczął się luzować, a my nie mieliśmy odpowiednich kluczy, niczego. Jednak zaryzykowaliśmy. Pojazd wszedł jak w masło. Na całości nawierzchnia jak ta na podjeździe pod Puig Major - bez skazy. Na szczycie anteny radiowe/telewizyjne oraz klasztor. Zjazd bardzo dynamiczny i techniczny. Dużo kolarzy.

Puig de Randa

Zaczynamy podjazd 4,4 km, 5,6%

Trochę przymglone

Miasteczko





Cura - 534 m

Klasztor na szczycie
Ostatnie kilometry
Z 300 metrów npm zjeżdżaliśmy aż do poziomu morza, więc cały czas było lekko w dół. Kilometry leciały bardzo szybko, za szybko. Ani się nie spostrzegliśmy, a byliśmy już na miejscu. Z niechęcią rozstaliśmy się z rowerami, po czym poszliśmy na autobus. Jak na złość padała mi bateria. Zanim padła zdążyliśmy z GPS-em dojść na przystanek.
Dojechaliśmy busem w okolice katedry. Kolejnym mieliśmy dotrzeć pod hotel. Ale nie dotarliśmy, kierowca powiedział, że to autobus międzymiastowy i nie zatrzymuje się już w Palmie.
Mój telefon był Rozładowany, Arek nie miał pakietu, więc po taxi nie mieliśmy jak zadzwonić. Zdecydowaliśmy zrobić sobie spacer. Ja musiałem iść na bosaka, gdyż SPD-ki nie nadają się do chodzenia. Z bólem uszedłem te 5 km.

Lekko w dół do Palmy



Po jeździe


Czas oddać rowery

Pieszo do hotelu

Katedra w Palmie

Jeszcze kilka km


Llotja



Po ogarnięciu się w hotelu zrobiliśmy zakupy, strzeliliśmy po piwku i wyszliśmy na spacer. Chcieliśmy pójść pod Castel Belver, jednak brama była zamknięta. Poszliśmy więc do portu. Tam zrobiliśmy kilka fotek i wróciliśmy do hotelu.







Kategoria 100 - 200 km, 2016, Dniem, Fotorelacje, Majorka 2016, Przejażdżki, Z kimś
- DST 140.74km
- Czas 07:46
- VAVG 18.12km/h
- VMAX 59.69km/h
- Temperatura 26.0°C
- Podjazdy 2620m
- Aktywność Jazda na rowerze
Majorka III - Sa Calobra, Coll de Soller i inne takie
Niedziela, 17 kwietnia 2016 · dodano: 24.05.2016 | Komentarze 2
Trzeba się wyspać
Trzeci dzień naszego touru rowerowego po Majorce rozpoczęliśmy nieco później, z łóżka wygrzebaliśmy się gdzieś po ósmej. W pokoju tym razem mieliśmy kuchenkę indukcyjną, więc bez problemu mogliśmy sobie podgrzać Travelluncha.
Koło dziewiątej wyruszyliśmy w poszukiwanie sklepu rowerowego, aby kupić oponę i dętkę dla Arka. Spotkany na ulicy Szwajcar skierował nas w okolice wielkiego ronda, gdzie znaleźliśmy to, czego szukaliśmy. Zestaw kosztował go ponad 50 euro, ale wyboru nie miał.

20 euro, które uratowało wycieczkę

Tutaj zaopatrzyliśmy się w nową oponę
Płaski początek
Pierwsze kilometry prowadziły wzdłuż wybrzeża, szybko jednak odbiliśmy w lewo i spokojnymi drogami pokręciliśmy w kierunku miejscowości Caimari. Nawierzchnia na tym odcinku była różna, w wielu miejscach przypominała tą rodem z Anglii. Na nieszczęście na jednym rozjeździe pomyliłem skręt i nadrobilśmy jakieś 10 km, i to po dziurach.
Kolarzy od samego rana jeździło masa, a największe wrażenie zrobili na nas tzw. Stalowodupcy, którzy ciągnęli po tych dziurach ponad 30 km/h. Szaleńcy... Mi po takim czymś tyłek chyba by odpadł.
Muszę przyznać, że i tak mi odpadał, mimo, że jechaliśmy po prostu wolno.

W Alcudii

Szeroki pas dla rowerów w Alcudii


Klify Cap Formentor




Klasztor na szczycie

Długi pociąg przed nami

Wjeżdżamy w spokojną okolicę


Powrót w tereny górskie
Ulga
W Caimari uzupełniliśmy bidony, wodę kupiliśmy w restauracji, sklepów przy drodze nie było, a szukać nie było czasu. O dziwo, kupiliśmy tanio. W mieście skręciliśmy w prawo i rozpoczęliśmy pierwszy podjazd.
Coll de sa Batalla (576 m)
Długość - 7,9 km
Przewyższenie - 386 m
Średnie nachylenie - 5%
Coll de sa Batalla to typowo górska przełęcz prowadząca skalistą scenerią gór Tramuntana. Dużo zakrętów, serpentyn, ścian skalnych, przepaści i przesmyk wykuty w skale, tak w skrócie można ją opisać. Nawierzchnia w super stanie, procenty umiarkowane, pozwalające cieszyć się widokami. Setki kolarzy każdego dnia i niestety w godzinach szczytu stosunkowo duży ruch zmotoryzowany. Na szczycie tabliczka, stacja paliw i restauracja.
Jeśli chodzi o nas to podjazd przyniósł nam dużą ulgę w jeździe, głównie za sprawą świetnej nawierzchni. Tyłki nareszcie mogły odpocząć. Jako, że wyjazd był typowo turystyczny to raczej nie zależało nam na zdobywaniu KOMów, nie raz zatrzymaliśmy się na zdjęcia, czy po prostu na podziwianie widoków.

W Caimari

I zaczynamy podjazd pod Coll de sa Batalla





Skarpetki parzą, trzeba zdjąć

Zapiera dech

Nad przepaścią

Pionowe ściany

Skalisty przesmyk

Górska sceneria

Ujęcie jak z Tour de France


W kierunku południowym


Coll de sa Batalla 576 m

Na szczycie masa kolarzy
W Lluc dotarliśmy do drogi, którą wczoraj zjeżdżaliśmy do miejscowości Pollenca. Po stosunkowo płaskim odcinku dojechaliśmy do akweduktu i wyczekiwanego skrętu w kierunku przełęczy Coll dels Reis oraz Portu Sa Calobra.
Byliśmy już wysoko, więc podjazd nie był jakiś długi (2,5 km), ani trudny (średnio 6%, 112 m w pionie), za to zachwycał widokami.

Zbliżamy się do Sa Calobry..





Niewiele do szczytu




Już prawie szczyt
Po zdobyciu przełęczy czekało na nas 10 km ciągłego zjazdu. Tak dotarliśmy praktycznie do poziomu morza. Port tak, jak wcześniej czytałem okazał się bardzo malutki, dokoła otoczony klifami. Wąskim tunelem dotarliśmy do największej atrakcji, plaży położonej w wawozie otoczonym pionowymi ścianami skalnymi.
Dużą atrakcją były również piękne panie opalające się na piasku ;)
W jednym z barów zjedliśmy jakąś średnią bagietę i obraliśmy jedyny możliwy kierunek - Coll dels Reis.

W drodze do Wąwozu



Tunelik do wąwozu


Wąwóz w Sa Calobrze



W wąwozie


Pora się zbierać



Coll dels Reis (682 m) - potocznie, po prostu Sa Calobra
Długość - 9,5 km
Przewyższenie - 670 m
Średnie nachylenie - 7,1%
Podjazd - ikona. 26 zakrętów, w tym jeden o promieniu aż 270*, tworzący pętlę z tunelem. Początek z poziomu morza, z Portu Sa Calobra, szczyt na przełęczy z panoramą na wszystkie strony. Nawierzchnia w dobrym stanie, widoki na całej długości nie do opisania, to trzeba przeżyć, raj dla każdego kolarza.
Podobnie jak wczoraj, podjazd dnia przyszło nam zdobywać w największy upał. Dziś było o tyle gorzej, że praktycznie całość podjazdu była odsłonięta, więc słońce mogło nas zgrzewać przez cały czas. Mimo to jechało się całkiem lekko. Przy ostatnim zakręcie zatrzymaliśmy się, żeby sfotografować całość podjazdu widoczną w dole jak na dłoni, niesamowity widok. W malutkim barze uzupełniliśmy wodę, okazało się, że kiedyś zawitał tam nawet Lewis Hamilton.

Zaczynamy zabawę

Kolejny wąski przesmyk







Wijący się wężyk



Epicki zakręt 270*

To jest to


Rzut z góry


Coll dels Reis 682 m
Po zdobyciu przełęczy zjechaliśmy z powrotem w okolice akweduktu. Na skrzyżowaniu skręciliśmy w prawo i jadąc w odwrotną stronę powieliliśmy fragment trasy z wczoraj. Na początek tunel, później dwa jeziorka, podjazd i znów tunel. Za nim długi zjazd po idealnej nawierzchni, którą odpisywałem wczoraj, z małą zmianą, pod koniec skręciliśmy w lewo i kontynuowaliśmy do miejscowości Fornalutx. Minęliśmy miejscowość, a kawałek dalej, w Sollerze stanęliśmy, żeby kupić wodę.

Baza na Piug Major



Sęp Kasztanowaty
Coll de Soller (497 m)
Długość - 7,4 km
Przewyższenie - 427 m
Średnie nachylenie - 5,7%
Zdecydowanie najbardziej pokręcona droga na wyspie. Żeby zdobyć przełęcz, z jednej, czy to drugiej strony, musimy minąć po około 30 zakrętów, całość w sumie ma ich ponad 60, imponujący wynik. Polecam zobaczyć to na mapie. Pod przełęczą biegnie tunel samochodowy relacji Palma - Soller oraz kolejka turystyczna, również łącząca te dwa miasta.
Jeśli chodzi o trudność to podjazd od strony północnej jest zdecydowanie trudniejszy (choć wciąż dość łatwy). Podjeżdżając, za plecami ukazuje się nam Puig Major, a po bokach jesteśmy osłonięci wysokimi ścianami skalnymi.
Strona południowa oferuje nam 5 km podjazdu, 257 m w pionie, 5% nachylenia oraz panoramę na zatokę Palmy.
My podjeżdżaliśmy od północnej strony. Było już pod wieczór, temperatura była komfortowa, więc podjazd nie sprawił nam żadnych kłopotów. Po drodze udało nam się zobaczyć młodziutkie kozice skaczące po stromych skałach. Skubane.
Na szczycie foto i hura w dół. Serpentynami dotarliśmy do wylotu tunelu i już praktycznie prostą drogą, po świeżo wylanej nawierzchni polecieliśmy jak błyskawice do samej Palmy.


Tunel samochodowy biegnący pod górą

My za to lecimy serpentynami

Major w świetle wieczornego słońca

Coll de Soller

Zjazd, w tle Palma

Palma de Mallorca



Już w mieście

Góry zostały z tyłu
W hotelu byliśmy wcześniej niż zwykle, bo około 20. Przed nami został ostatni dzień jazdy :(
Kategoria 100 - 200 km, 2016, Dniem, Fotorelacje, Majorka 2016, Przejażdżki, Z kimś
- DST 174.31km
- Czas 09:20
- VAVG 18.68km/h
- VMAX 71.47km/h
- Temperatura 29.0°C
- Podjazdy 3229m
- Aktywność Jazda na rowerze
Majorka II - Czyli o tym, jak banknot 20 euro uratował wycieczkę
Sobota, 16 kwietnia 2016 · dodano: 23.05.2016 | Komentarze 1
temp. 12 > 29 > 19*C
Pobudka
Kto jadąc na wakacje wstaje o szóstej? No tak, my...
Na początek poszedłem do recepcjonisty po wrzącą wodę do zalania Travelluncha, dziś o smaku Chicken Curry z ryżem. Spakowani już praktycznie byliśmy, zostało wrzucić tylko kilka drobiazgów. Z racji, że dziś jechaliśmy na drugi koniec wyspy i tam nocowaliśmy, to plecaki były cięższe niż zwykle.

6 litrów i dalej mało

Zbieramy się
Ciężkie pierwsze kilometry
Wyjechać udaje się nam prawie regulaminowo, bo o 7:10. Początkowo straszliwa zamuła, jeszcze zaspani, nierozgrzani i nie do końca zregenerowani po wczorajszym długim dniu. Tak, lekko pnąc się w górę dotarliśmy do Esporles. Tam krótki postój na kilka zdjęć.

Stadion


Początek przez miasto

Pierwsze góreczki

Późny wschód słońca

W miejscowości Esporles

Maryjka na skale

Kościół w Esporles


Odrodzenie
Za miejscowością zaczęliśmy właściwy podjazd pod przełęcz Coll D'en Claret przed Valldemossą (tą, którą zaliczaliśmy wczoraj, tyle, że od strony Banyalbufar). Wspinaczka momentalnie przyniosła nam orzeźwienie, morale i motywacja od razu się poprawiły, a nogi poczuły powera. Im wyżej, tym widoki robiły się coraz ciekawsze. W końcu dotarliśmy do skrzyżowania, z możliwością zjazdu do Banyalbufar, my oczywiście skręciliśmy w prawo i kontynuowaliśmy wspinaczkę. Wrażenia z podjazdu całkowicie inne, niż wczoraj, gdy podjeżdżaliśmy późnym wieczorem. Dokoła wychodnie skalne, Esporles w dolinie, a w oddali widoczna nawet zatoka Palmy.

Podjazd za Esporles


Skręt na Valldemossę, wczoraj jechaliśmy od strony Andratx

Kapitalny podjazd przed Valldemossą

Droga wycięta w skale

Widoczki z przełęczy (w oddali Palma)

Esporles w dolinie

Warto się zatrzymać i popatrzeć


Drzewka oliwkowe

W kierunku Valldemossy
Po szybkim zjeździe znaleźliśmy w Valldemossie. Tam zarządziliśmy postój na uzupełnienie bidonów i przekąszenie czegoś, padło na żelki - rekiny ;).

Postój w Valldemossie

Żelki!

Valldemossa (widok przynoszący na myśl Prince of Persia)

Valldemossa
Zombiaki
Kolejnym punktem kontrolnym, który nas czekał był Por de Soller. Kontynuowaliśmy drogą wzdłuż wybrzeża, głównie czekał nas zjazd, z kilkoma hopkami po drodze. Na odcinku prowadzącym do miejscowości Deia wykręcilłem Vmaxa (71,47 km/h). Samo miasteczko zrobiło na nas olbrzymie wrażenie, położone u stóp pionowych ścian, nad klifami.
W Sollerze zachciało się nam podjechać pod katedrę, co było olbrzymim błędem. Okazało się, że była usytuowana zaraz przy jarmaku, czy jak to nazwać, w każdym razie tłum był tam niesamowity. Ciężko się było przecisnąć, wyglądało to jak pochód zombie, ludzie łazili we wszystkie strony, jakby bez celu. Jak można spędzać wakacje w ten sposób, ja dusiłem się tam od momentu kiedy tam wjechaliśmy. Pod katedrą zrobiliśmy kilka fotek i obraliśmy kurs na port. Na początku udało się nam złapać w tunel za pociągiem biegnącym przez całe miasto (od samej Palmy). Ludzie pięknie rozstępowali się na dwie strony, lecz w końcu skierował się on na właściwe tory i nie mieliśmy już jak za nim jechać. Dalej w gąszczu jednokierunkowych uliczek przeciskanie się nie było łatwe, poirytowani część z nich przejechaliśmy pod prąd, a co.


Zamek na skale

Wysoko ten zamek

Górski klimat - Deia

Piękne klify

Puig Major

Katedra w Soller


Port de Soller
W porcie odetchnęliśmy z ulgą, uwolniliśmy się od tego tłumu. Spędziliśmy chwilę przy wybrzeżu i ruszyliśmy na krótki podjazd pod latarnię. Kilka serpentyn z pięknymi widokami i byliśmy na górze. Tam czekała na nas przepiękna panorama na cały port. Kilka fot i powrót do portu na jakiś obiad. Zatrzymaliśmy się w pierwszym lepszym barze przy plaży, gdzie zjedliśmy bułki z tuńczykiem, które jak się okazało były na zimno, no niestety. Menu tylko po hiszpańsku, więc ciężko było coś zrozumieć :P
Kilka minut po 12 wyjechaliśmy z portu.

Widok z portu



Latarnia w Port Soller

Mój MMR

Massi Arka






Postój na obiad
Zanim zaczęliśmy właściwy podjazd pod Puig Major, podjechaliśmy jeszcze boczną i spokojną drogą pod krótki podjazd między polami oliwkowymi i pomarańczowymi. Tam małe splewy w postaci dwóch pomarańczy. Nie mogliśmy się powstrzymać :P

Pomarańcze!


Oliwki!

Splewy...
Tunnel Monnaber (866 m)
Długość - 14,2 km
Przewyższenie - 821 m
Średnie Nachylenie - 6%
Doczekaliśmy się, przed nami ukazał się najtrudniejszy podjazd na wyspie, z widocznym już od pierwszych kilometrów potężnym masywem skalnym pod szczyt którego prowadził. Podjeżdżając minęliśmy dziesiątki kolarzy wszelkiej maści, ze zdecydowaną większością szosowców.
Głównie trudność podjazdu spowodowana jest jego długością, nachylenie nie jest uciążliwe i podobnie jak na wielu pojazdach na wyspie oscyluje głównie w okolicach 5-8%, nawierzchnia to na całej jego długości nieskazitelna tafla, z dużą ilością wyprofilowanych zakrętów umożliwiających bardzo dynamiczny zjazd. Jeśli chodzi o widoki, to częściowo jesteśmy osłonięci drzewami, pozostałe fragmenty pozwalają nam podziwiać jedne z najwyższych i najciekawszych formacji skalnych na wyspie oraz Fornalutx w dolinie. Jeśli chodzi o atrakcje, to po drodze mamy krótki wyryty w skale tunel, zaraz przed szczytem punkt widokowy z panoramą w kierunku zachodnim, a ostatnie metry podjazdu zdobywamy jadąc najdłuższym tunelem na wyspie - tunelem Monnaber, mierzącym 4 00 metrów.
Słońce i temperatura nie ułatwiały nam jazdy, była 13 i grzało konkretnie. Do szczytu dotarliśmy w niespiesznym tempie. Tam zgadaliśmy się z miejscowym kolarzem, użyczyłem mu trochę wody, której sam niewiele miałem, a on zrobił nam zdjęcie.


Początek podjazdu pod Puig Major




Tunelik przed nami



Kolejne kilometry w górę


Pozycja superaero ;)





Koniec drogi... żartowałem, tunel

Najwyższy punkt całego wypadu - Monnaber tunel, prowadzący pod Puig Majorem (866 m)



400 m tunelu przed nami

Chyba nie wyrobił zakrętu (zdjęcie robione na dużym zoomie, samochód leżał w przepaści jakieś 200-300 metrów niżej drogi)

Po wyjeździe z tunelu trafiliśmy w serce gór Serra de Tramuntana, między najwyższe szczyty wyspy, nad piękne bursztynowe jeziora. Po lewej srożył się nad nami Puig Major, idealnie było widać bazę badawczą na szczycie oraz podjazd służący niestety tylko dla militarnych. Jeśli byłby otwarty dla nas kolarzy, to mielibyśmy pięknego HC-ka, długiego pewnie na 20 km, z przewyższeniem ponad 1400 metrów.

Szmaragdowe jeziorko

Zamknięta dla ruchu droga do bazy wojskowej na Puig Major

Gorg Blau




Po niedługim odcinku trafiliśmy na kolejny tunel, a za nim następne malownicze panoramy, kolejny punkt widokowy i malutki sklepik przy drodze, gdzie kupiliśmy sok ze świeżo wyciskanych pomarańczy. Kawałek dalej usytuowany był akwedukt, przy nim kilka sklepików i skręt do Portu Sa Calobra. My jednak pojechaliśmy prosto, epicki podjazd pod Coll dels Reis zostawiliśmy sobie na dzień następny.

Drugi tunel - 200 m








Mają pyszny sok z pomarańczy
W miejscowości Lluc skręciliśmy w lewo i cały czas ciagnąc w dół lecieliśmy aż do Pollency. W mieście zrobiliśmy postój pod Lidlem na napełnienie brzuchów i bidonów.


Port Pollenca


Łydy jak bele

Góry zostawiamy za sobą
Droga pod Cap Formentor
Prowadzi ona wąskim i długim półwyspem do najbardziej wysuniętego na północny wschód punktu wyspy. Aby się tam dostać trzeba pokonać dwa podjazdy, obydwa po około 200 metrów przewyższenia. Cały odcinek oferuje kapitalne widoki na zatokę Pollency oraz Alcudii, widok na okoliczne półwyspy, wysokie klify oraz morze. Z niektórych odcinków widać również wyższe partie gór. Po drodze mijamy również ciekawy nieoświetlony tunel wyryty w wysokiej skale. Ogólnie rzecz biorąc to jedna z najpiękniejszych tras na wyspie i uważam, że będąc na Majorce grzechem jest ją pominąć.
Dla nas był to ostatni etap podróży dzisiejszego dnia, a zaczęliśmy go jeszcze przed pierwszym podjazdem od gumy na przednim kole u Arka. Na szczęście ekspresowe latanie szybko zażegnalo problemowi.
Po zdobyciu pierwszego podjazdu spędziliśmy chwilę na punkcie widokowym. Później zjazd doprowadził nas znów praktycznie do poziomu morza. Tam usłyszeliśmy tylko: pssssss.... Poszedł tył, też u Arka. Powód - wczorajsze wymuszone hamowanie na pichy, dało radę cieniutkiej Lugano. Okazało się, że zaczęły jej już wychodzić bebechy, więc samo łatanie dętki nic by nie dało. Postanowiłem więc improwizować, powiedziałem do Arka: dawaj 20 euro. Arek, widząc, że jestem już z deka poirytowany bez zbędnych pytań wręczył mi banknot, nie wiedząc jeszcze co ja mam zamiar z nim zrobić. Pewnie myślał, że zażyczyłem sobie zapłaty za łatanie jego gumy, hehe ;).
Złożyłem go na trzy i położyłem w miejscu przetarcia, między oponą, a dętką.
Ujechliśmy z kilometr - ku#&a, znowu. Co się okazało, banknot troszkę się przesunął i dętka znów się przetarła. Na szczęście ponowna próba zaskutkowała już idealnie. Znów jechaliśmy, drugi podjazd i byliśmy u celu, czyli pod Cap Formentorem.
Porobiliśmy trochę zdjęć i ruszyliśmy z powrotem. Czasu i tak już dużo straciliśmy, więc nie było co zwlekać. Słońce już chyliło się ku zachodowi i na nasze szczęście na idealny moment trafiliśmy na punkcie widokowym.

Początek trasy na Cap Formentor, miejsce pierwszego laczka

Robią wrażenie





Z punktu widokowego



Dalsza cześć drogi

Uwaga! Spadający ludzie

Wojskowy

Potężne skały

Ostatni dziś tunel



Nie ma co opisywać, trzeba podziwiać



Ostatnia hopa przed nami

Półwyspy robią wrażenie


Cap Formentor zaliczony







A oto latarnia


Formentor w pełnej krasie

Ściana po prawej, przepaść po lewej


Ostatnie promienie liżą skały



Takie tam




Ostatnie kilometry
Gdy wyjechaliśmy do portu było już praktycznie ciemno, drogą wzdłuż linii brzegowej dotarliśmy do Alcudii. Tam zrobiliśmy zakupy w Mercadonie (oczywiście zaraz przed zamknięciem). Na początku zameldowaliśmy się w złym hotelu (o bardzo podobnej nazwie), lecz po krótkiej chwili znaleźliśmy ten właściwy. Standard dużo lepszy niż w tym w Palmie. Po rozlokowaniu się, wypiciu odżywek i zrobieniu wszystkiego co niezbędne ruszyliśmy na miasto poszukać jakiejś jadłodajni. Trafiliśmy do włoskiej pizzerii.
Około północy, napchani pizzą i zmęczeni poszliśmy spać.
Aha, a opona wytrzymała do końca :)

Pollenca

I po zachodzie


Uzbrojony kokpit

Xara Gate - Portal del Moll



Mercadona

Skończona opona

W hotelu

Z okna


Pizza w nagrodę!
Kategoria 100 - 200 km, 2016, Dniem, Fotorelacje, Majorka 2016, Nocą, Przejażdżki, Z kimś
- DST 102.98km
- Czas 04:55
- VAVG 20.95km/h
- VMAX 60.65km/h
- Temperatura 26.0°C
- Podjazdy 2013m
- Aktywność Jazda na rowerze
Majorka I - Setki zakrętów, kilka przełęczy i morze
Piątek, 15 kwietnia 2016 · dodano: 15.05.2016 | Komentarze 4
Niespodziewane spotkanie
Budzik obudził nas o 3:30 rano. Standardowo, nie dałem mu się rozkręcić, po dwóch sekundach był już zneutralizowany. Wstawanie o tej porze nie należy do najprzyjemniejszych, jednak powód był na tyle dobry, że całkiem nieźle nam poszło. Na śniadanie zjedliśmy owsiankę. Do torby zostało tylko wrzucić ładowarki i bułki na drogę zrobione już wieczorem. Byliśmy gotowi, pozostało tylko czekać na taxi.
Totalnie mnie zamurowało, gdy na wyświetlaczu zobaczyłem, że dzwoni do mnie pan J., którego imienia, ani nazwiska nie będę tutaj wspominał. W każdym razie to gość, u którego Arek do niedawna mieszkał i którego obaj darzyliśmy średnią sympatią. Podczas rozmowy przez telefon mnie nie poznał, ale gdy podjechał pod dom i nas zobaczył, to jego zamurowało. Zapakowaliśmy się, a ten burknął tylko pod nosem, że gdyby wiedział, że to my to by nas nie zawiózł. Zaśmiałem się w myśli wsiadłem.
Okazało się, że jedziemy jeszcze zgarnąć jakąś dziewczynę, po czym w niezbyt rozmownej atmosferze ruszyliśmy w kierunku Stansted. Większość drogi na szczęście udało mi się przespać.
Na lotnisko dojechaliśmy o czasie. Przy zdawaniu bagażu w kolejce poczekaliśmy sobie podwójnie. Po dojściu do taśmy okazało się, że nalepkę trzeba sobie wydrukować samemu przy wadze ustawionej wcześniej (jakieś nowe udogodnienia). Na odprawę dotarliśmy mimo to z dużą nawiązką czasu. Niestety lot się nam opóźnił. Siedząc już w samolocie byliśmy zmuszeni poczekać jakieś 50 dodatkowych minut, co z deka wyprowadziło mnie z równowagi. Z tego co zrozumiałem z bełkotu pilota przez mikrofon, to powodem była kolejka na pasie startowym.
Wybiła 8:20.
OK.
WYSTARTOWALIŚMY.
NARESZCIE.


Doris zawsze w pobliżu


Czekając na taxi
LOT
Przy starcie nie było czego podziwiać, bo padało i było przymglone, jednak po krótkiej chwili wylecieliśmy z partii niskich deszczowych chmur i widoki, które zaczęły się nam ukazywać zrekompensowały całe to czekanie na wylot.
Najpierw mieliśmy pod sobą idealnie szczelny dywan chmur, który przy wybrzeżu zaczął się przerzedzać, a nad Francją był już znikomy. Z okna udało się nam uchwycić Sekwanę. W południowej części Francji chmury zniknęły praktycznie całkowicie, a my czekaliśmy tylko na jedno: PIRENEJE.
Kiedy zobaczyłem coś białego w oddali wiedziałem, że to one. Idealnie widoczne, praktycznie bez chmurek.
Następnie przelecieliśmy nad Barceloną, po czym wlecieliśmy nad Morze Śródziemne. Lądując mogliśmy się jeszcze napatrzeć z lotu ptaka na południowo-wschodnią część wyspy.
Jak dobrze, że siedziałem od okna ;).

Chmury nad Anglią bardzo zjawiskowe

Sekwana pod nami

Pireneje w pełnej krasie


Podjazd w Pirenejach

Minorka, chyba

Port Alcudia, a któryś z tych budynków to nasz hotel

Półwysep

Szczyty na Majorce

Puig de Randa - zaplanowany do zdobycia na poniedziałek

Pola golfowe
Walka z czasem
Po wylądowaniu, gdy samolot nawrócił na ukazało się nam północne pasmo górskie i Puig Majorem na czele. Robi skubany wrażenie.
Zależało nam na czasie, stracone mieliśmy już 50 minut, więc nie można było sobie pozwolić na kolejne opóźnienia. W samolocie siedzieliśmy z samego tyłu, więc szybko się ewakuowaliśmy. Zdecydowanhym krokiem zmierzyliśmy po odbiór bagażu, tam oczywiście trzeba było poczekać, bo masz na taśmie ukazał się prawie na końcu. W tym momencie wybiło południe, co oznaczało, że bus, którym chcieliśmy jechać pod wypożyczalnię rowerów właśnie nam uciekł. Kolejne pół godziny w plecy, pojechaliśmy kolejnym o 12:30.

Czekając na autobus
Embat Ciclos
Udało się nam wysiąść na dobrym przystanku, do wypożyczalni stamtąd dwa kroki. Na miejscu dane nam było pierwszy raz w życiu zobaczyć plażę i morze z bliska. Piękna sprawa, piasek, woda i opalające się dziewczyny :D Mimo to jednak cieszę się, że jestem z południa Polski i dokoła siebie mam góry :D I tego też nie mogliśmy się doczekać na Majorce.
Na zbyt długie nacieszenie się tymi widokami nie było czasu. Ja poszedłem załatwiać rowery, a Arek zaczął wyciągać z torby wszystko, co miało zostać na nie zamontowane, chcieliśmy to zrobić od razu, żeby maksymalnie odciążyć torbę.

Odbiór rowerów


Plaża w Palmie

Lasie się opalają

Głupi i głupszy
Tak musieliśmy wyglądać jadąc obładowani do hotelu. Pierwszy z dwoma plecakami (jeden na plecach, drugi na brzuchu), a drugi z torbą na ramieniu. Dystans jaki mieliśmy przebyć wynosił równe 10 km i nie powiem, żeby był jakoś bardzo przyjemny ale jakoś się dotoczyliśmy, nie wpadając przy tym nikomu pod koła.
Hotel znaleźliśmy bez problemu, pan z recepcji był bardzo miły, pozwolił nam schować rowery w bezpiecznym miejscu oraz powiedział gdzie jest najbliższy supermarket. Zostawiliśmy rzeczy w pokoju i ruszyliśmy na zakupy. Woda na dziś/jutro, banany, coś na słodko i kilka innych pierdół.

Ostatnie poprawki i czas udać się do hotelu

Katedra w Palmie
Przygodę czas zacząć
O godzinie 15:30 staliśmy z rowerami przed hotelem, gotowi do startu. Pół godziny opóźnienia, całkiem nieźle, zważywszy, że sam sam samolot spóźnił się prawie godzinę. Temperatura lokalna - 26*C w cieniu. Ciepło.
Odpaliłem Stravę, aby pomogła nam jak najprościej wydostać się z miasta (praktycznie całą trasę miałem w głowie, ale nie chciałem sobie pozwolić na błąd). Przejechaliśmy jakieś 2 km i GPSa można było już wyłączyć. Na rondzie zjechaliśmy na stosunkowo wąską drogę, ze świetną, gładziutką nawierzchnią, istną taflę. Stricte rowerowa, ruch samochodowy znikomy, a ilość miniętych po drodze kolarzy była niezliczona. Był to zarazem początek pierwszego dziś podjazdu - Coll de sa Creu.
Od razu dało się odczuć górski klimat, wapienne skały towarzyszące po obu stronach, szczyty widoczne w oddali oraz ciągłe zakrętasy/serpentyny. MAJORKA - Lubię to.
Podjazd łyknęliśmy w mgnieniu oka. Na szczycie spotkaliśmy Niemca, który jak się okazało, mówił po polsku. Spędziliśmy krótką chwilę na rozmowie, po czym życząc sobie powodzenia rozjechaliśmy się z swoje strony.

No to jedziem!
Coll de sa Creu (376 m)
Długość - 5,8 km
Przewyższenie - 302 m
Średnie nachylenie - 5%


Pod Col de sa Creu

Kolejne zakrętasy



Puig Major

Col de sa Creu
Przez górskie miejscowości
Zjazd okazał się czystą poezją, nawierzchnia cały czas tak dobra jak wcześniej, dużo technicznych zakrętów i piękne widoki. Po dojechaniu do skrzyżowania skręciliśmy prawo. Ciągle jadąc w dół dojechaliśmy do drogi głównej i odbiliśmy ostro w lewo, w kierunku Puigpunyent.
Od tego momentu ponownie zaczęliśmy się piąć w górę. Zygzakami dotarliśmy do Galilei, małej miejscowości położonej na skałkach.


Górskie klimaty

Jest piknie

W Puigpunyent

Jedno z wielu pól oliwkowych miniętych po drodze



Skałki w Galilei

W Galilei

Willa i góry w tle


Piękny Puig de Galatzo

Kolejne sześć kilometrów zjazdu szybko doprowadziło nas do es Capdella. Tam się nie zatrzymywaliśmy, skręciliśmy w prawo i pokonując jeszcze jedną znaleźliśmy się w Andratx.

Miasto portowe ściągnięte na zoomie

Znów do góry


W Andratx

Coll de sa Gramola
Długość - 5,3 km
Przewyższenie - 268 m
Średnie nachylenie - 5%
Za rondem w mieście rozpoczęliśmy podjazd pod Coll de sa Gramola. Właściwie to zapomniałem dodać, że już w okolicach Galilei praktycznie przestaliśmy mijać kolarzy. Od Andratx, aż do samego końca nie minęliśmy już o ile dobrze pamiętam żadnego. Ruch samochodowy też był znikomy.
W takich też warunkach przyszło nam podjeżdżać pod sa Gramolę. Calutka szosa była nasza. Od wszystkich poprzednich podjazd ten różnił się tym, że był całkowicie odsłonięty, więc bez przerwy można było podziwiać panoramy dokoła.
Na szczycie przełęczy przejechaliśmy przez przesmyk wyrzeźbiony w skale i rozpoczęliśmy zjazd do jednego z najciekawszych miejsc dzisiejszego dnia - drogi otoczonej z trzech stron wysokimi skałami, widokiem na morze i dwoma tunelami, uczta dla oczu. Na punkcie widokowym spotkaliśmy parę Finów, którzy zrobili nam kilka wspólnych zdjęć.


Przy takich widokach samo ciągnie do góry


Spojrzenie za siebie




Osuwisko skalne

Chyba najpiękniejsze zwiedzone dziś miejsce, skały dookoła, nie sposób tego uchwycić na zdjęciu

O tak, pierwsze tunele!

Zdjęcie robione przez Fina

Wybrzeżem
Dalej droga prowadziła nas wzdłuż wybrzeża, po lewej mieliśmy morze i klify, po prawej góry. Po drodze zaliczyliśmy jeszcze dwa punkty widokowe, jeden w Estellencs, drugi w Banyalbufar. Ach te nazwy...
Z tego drugiego udało się nawet uchwycić Puig Majora. W obu tych miejscowościach też próbowaliśmy kupić wodę, niestety wszędzie już wszystko było pozamykane.

Wąski przesmyk przed nami





Klify

Lazurowe wybrzeże

Dalsza część trasy

Chwila relaksu

Na punkcie widokowym

Szczyt jeden

Szczyt dwa

Szczyt trzy

Szczyty trzy

Bestyjki

Klify nadmorskie

Z wieży


W Bayalbufar rozpoczęliśmy ostatni i najdłuższy dziś podjazd - pod przełęcz przed Valldemossą. W momencie, gdy zaczynaliśmy podjeżdżać słońce już chyliło się ku zachodowi, powoli zaczęło się ochładzać, choć wciąż było dobre 20*C.
Gdzieś w połowie odbiliśmy z drogi głównej i węższą kontynuowaliśmy wspinaczkę wijącą się jak wąż szosą.
Dynamiczny zjazd poprowadził nas do Valldemossy. Zatrzymując się tylko, żeby ubrać buffy minęliśmy oświetlone nocą miasteczko i taflą zjechaliśmy aż do samej Palmy.

Przedostatni dziś podjazd

Zachód łapie nas na podjeździe przed Valldemossą



Pod Mercadoną byliśmy o 21:25, czyli pięć minut przed zamknięciem. Kupiliśmy należne piwko i udaliśmy się do domu.
Na miejscu byliśmy o 21:40 - 40 minut później niż przypuszczane. Zanim się wyzbieraliśmy na jutro, była północ. 6 h snu przed nami.
Dobranoc.

Przygotowania przed jutrem

Na zdrowie
Kategoria 100 - 200 km, 2016, Dniem, Fotorelacje, Nocą, Przejażdżki, Z kimś, Majorka 2016
- DST 102.00km
- Czas 04:27
- VAVG 22.92km/h
- VMAX 77.07km/h
- Temperatura 15.0°C
- Podjazdy 1200m
- Sprzęt Cannondale CAAD8
- Aktywność Jazda na rowerze
Ostatnie przetarcie przed Majorką
Niedziela, 10 kwietnia 2016 · dodano: 12.04.2016 | Komentarze 1
Dziś pogoda piękna, temperatura w słońcu dochodziła do 15*C. O 11:30 spotkaliśmy się pod Sainburym, tam krótkie zakupy i ruszamy. Na początek Burnham Beeches. Jak to niedzielą, rezerwat dość tłoczny.
Po wjechaniu na płaskowyż udajemy się w kierunku Kiln Lane. Tamtędy zjeżdżamy do Bourne End. Przedzieramy się przez miejscowość i odbijamy w prawo, żeby obczaić nowy podjazd pod Flackwell Heath. Okazuje się być całkiem fajny, długi pewnie na około kilometr, kręty, z nachyleniem na oko oscylującym w okolicach 6-10%.
We Flackwell Heath mijamy kapitalną amerykańską gablotę, szerokości autobusu, jakiś Chevrolet czy cuś. Przepiękny. Na obrzeżach robimy krótki postój. Potem odbijamy w lewo i wąską dróżką zjeżdżamy w dół, tylko po to, żeby zaraz znów wspiąć się na podobną wysokość, na obrzeża High Wycombe. Kolejną stromą dróżką zjeżdżamy do Marlow Bottom. Dolna część zjezdu wiedzie spokojnym osiedlem.
W Marlow odbijamy w prawo i główną drogą jedziemy w gorę, w kierunku Lane End. Tam w sklepiku kupujemy picie i jedziemy do Fingest, a tam krótki postój na ławeczce, z widokiem na dolinę. Widać, że na drodze wielu bikerów.
Dalszy etap to nowy podjazd w Turville Heath, dość długi, dość stromy i bardzo wąski. Przed samym szczytem, na wypłaszczeniu Arek łapie gumę, podobnie jak wczoraj, z przodu. Na szczęście. Okazuje się, że w całkiem innym miejscu, łatka z wczoraj trzyma elegancko, kleimy więc kolejną.
Pnąc się lekko do góry docieramy do rezerwatu Aston Rowant, lecz o niego nie zahaczamy. W Stokenchurch decydujemy się jeszcze zaliczyć krótką pętelkę ze zjazdem z Kingston Hill (tam pada Vmax) oraz podjazdem pod Aston Hill. Na podjeździe podejmujemy rywalizację z typkiem na Specu który całość zalicza na blacie, trochę nas zostawiając. Po tym małym kółeczku, jadąc przez Ibstone, zaczynamy zjazd z płaskowyżu. Okazuje się dużo bardziej przyjemny, niż wczoraj w deszczu :P
W Fingest rusza się mocniejszy wiatr i ostatnie 30 km przychodzi nam jechać z 'bryzą' w twarz. Jakoś męczymy zjazd i w Marlow robimy ostatnie ładowanie węgli. Podjazd pod zetkę mozolnie, ale wchodzi.
Dalej zjazd do Cookham, podjazd pod Kiln Lane, i zjazd do domu. Cały czas pod wiatr...
cad. 74 rpm

Postój w Fingest

Łatanie opony

Wymuszony postój

Uchwycony w Marlow
Kategoria 100 - 200 km, 2016, Anglia, Cannondale CAAD8, Dniem, Fotorelacje, Przejażdżki, Z kimś