Info

avatar
Imię:
Artur
Wiek:
27
Miejscowość:
Biecz/Libusza Slough

PRAKTYCZNIE NIC NIE AKTUALNE, ALE MAM AMBITNY PLAN WRZUCAĆ CHOĆ CIEKAWSZE WYPADY
Na bikestatsie od: 19.07.2013r.
Kilometry na bikestatsie: 37942.87
Kilometry w terenie: 305.64
Prędkość średnia: 18.31 km/h

TOP

Dystans dzienny:
1. Bieszczady 2016 - 305 km
2. Velka Domasa, Słowacja 251.22 km
3. Góry Lewockie 221.16 km

Dystans miesięczny:
1. Wrzesień 2013 1437.82 km
2. Sierpień 2013 1327.82 km
3. Lipiec 2016 1126.34 km

Max. prędkość: 81.01km/h
Max. podjazdy dobowe: 3546 m
Mój profil na bikestatsie


Najwyższe podjazdy/szczyty:

1.Kralova Hola - 1946 m - wrzesień 2016

2. Velickie Pleso - 1670 m - lipiec 2016

3. Popradzkie Pleso - 1529 m - lipiec 2016

Sezon 2017: button stats bikestats.pl Sezon 2016: button stats bikestats.pl Sezon 2015: button stats bikestats.pl Sezon 2014: button stats bikestats.pl Sezon 2013: 4385.40 km button stats bikestats.pl
Sezon 2012: 3036.03 km
Sezon 2011: 2677.73 km

Zaliczone Gminy

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy parker09.bikestats.pl

Archiwum bloga

Flag Counter

Wpisy archiwalne w kategorii

100 - 200 km

Dystans całkowity:5176.80 km (w terenie 50.60 km; 0.98%)
Czas w ruchu:226:28
Średnia prędkość:21.88 km/h
Maksymalna prędkość:79.98 km/h
Suma podjazdów:60254 m
Maks. tętno maksymalne:184 (92 %)
Maks. tętno średnie:159 (79 %)
Suma kalorii:33335 kcal
Liczba aktywności:43
Średnio na aktywność:120.39 km i 5h 31m
Więcej statystyk
  • DST 111.66km
  • Czas 05:04
  • VAVG 22.04km/h
  • VMAX 63.11km/h
  • Temperatura 22.0°C
  • Podjazdy 1358m
  • Sprzęt Cannondale CAAD8
  • Aktywność Jazda na rowerze
Uczestnicy

Seta po górkach

Niedziela, 21 maja 2017 · dodano: 13.05.2021 | Komentarze 0

dodać foty!

  • DST 103.47km
  • Czas 04:27
  • VAVG 23.25km/h
  • VMAX 79.98km/h
  • Temperatura 15.0°C
  • HRmax 184 ( 92%)
  • HRavg 142 ( 71%)
  • Kalorie 3091kcal
  • Podjazdy 1052m
  • Sprzęt Cannondale CAAD8
  • Aktywność Jazda na rowerze
Uczestnicy

Seta

Środa, 29 marca 2017 · dodano: 13.05.2021 | Komentarze 0


Kilka dobrych ścian, trochę lekkiego deszczu. Wreszcie jakieś 100. Padł życiowy Vmax w UK.

climb. avg 6%, max 16%






  • DST 59.72km
  • Czas 02:45
  • VAVG 21.72km/h
  • VMAX 47.32km/h
  • Temperatura 10.0°C
  • Podjazdy 447m
  • Sprzęt Cannondale CAAD8
  • Aktywność Jazda na rowerze

Niedzielny rozruch

Niedziela, 13 listopada 2016 · dodano: 23.07.2017 | Komentarze 0


Po długim okresie letargu wreszcie znalazłem czas, chęć i pogodę, aby wyjechać na rower. Towarzyszył mi Andrzej. Na początek pojechaliśmy na góreczki, ale z racji mokrych asfaltów dalszą część trasy zrobiliśmy po płaskim i otwartym terenie.

cad. 74 rpm






  • DST 117.42km
  • Czas 04:40
  • VAVG 25.16km/h
  • VMAX 69.93km/h
  • Temperatura 20.0°C
  • Podjazdy 1143m
  • Sprzęt Cannondale CAAD8
  • Aktywność Jazda na rowerze

Haddington Hill

Niedziela, 14 sierpnia 2016 · dodano: 08.10.2016 | Komentarze 0


Niedzielnie z Andrzejem. Warunki idealne, nic tylko jeździć. Ciepło, słonecznie, dobra widoczność.


  • DST 124.31km
  • Teren 14.00km
  • Czas 07:47
  • VAVG 15.97km/h
  • VMAX 68.28km/h
  • Temperatura 38.0°C
  • Podjazdy 2406m
  • Sprzęt Kellys Scarpe
  • Aktywność Jazda na rowerze
Uczestnicy

Kralova zdobyta!

Wtorek, 12 lipca 2016 · dodano: 07.10.2016 | Komentarze 0


Na dzień przed mieliśmy oczywiście wcześniej iść spać. Mieliśmy też z domu wyjechać o drugiej w nocy. Niestety z racji, że pierdzieliliśmy się jak małe Kazki to spać poszliśmy gdzieś po 23. Ale przynajmniej wszystko było przygotowane, plecaki do końca spakowane, jedzenie/picie zrobione, a rowery załadowane na bagażniku.

Wyjazd przesunęliśmy na godzinę piątą rano. Udało się nam więc stosunkowo wyspać. Wstaliśmy o czwartej, moja mama wstała z nami, więc mieliśmy wygodę bo zrobiła nam śniadanie, a my mogliśmy dopiąć ostatnie guziki w przygotowaniach.
Wyjechaliśmy planowo. Leciało mi się dobrze, o piątej byliśmy już daleko za Sączem, więc nie musieliśmy się martwić korkami.
Na Vabecu przywitały nas gęste mgły, więc Tatr nie było widać. 
Odcinek przez Słowację również szybko przeleciał. Straciliśmy jedynie trochę czasu na szukaniu bezpiecznego miejsca na parking. Po kilku próbach trafiliśmy na elegancką stację paliw przy drodze zaraz przed Popradem. Spytaliśmy kasjera, czy nie ma problemu zostawić samochód na cały dzień, ten zgodził się bez problemu. Cały parking był monitorowany, więc samochód mogliśmy zostawić bez obaw.

Pierwszym etapem było dotarcie i przedostanie się przez Poprad. Odcinek wiodący do miasta był bardzo ruchliwy, ale na szczęście w więszkości posiadał szerokie pobocze więc nie jechało się najgorzej. Po prawej Tatry mieliśmy jak na wyciągnięcie dłoni. Przez miasto przejechaliśmy bez problemów, cały czas prosto, a na wielkim rondzie w ostatni zjazd.



Łomnica na pierwszym planie


Sławkowski Szczyt



Po wyjeździe z miasta ruch znacząco się zmniejszył. Pokonaliśmy małą przełączkę z kapitalnym krętym zjazdem. W Hranovnicy cały czas drogą główną.
 


Wyjeżdżając z Popradu


Kamieniołom na przełęczy między Popradem, a Hranovnicą

Praktycznie bezpośrednio za Hranovnicą zaczął się podjazd pod Sedlo Vernar. Wrażenia z podjazdu mieliśmy mieszane. Z jednej strony fajnie, super nawierzchnia, fajne górki dokoła (raz ukazała się nawet Kralova), miejscami skały, a z drugiej duży ruch, a w tym masa samochodów ciężarowych, głównie przewożących drewno.

Vernarske Sedlo (1050 m)
  • Długość podjazdu 5 km
  • Średnie nachylenie 5.6%
  • Przewyższenie: 279 m
  • Maksymalne nachylenie na 1 km: 9.5%
  • Maksymalne nachylenie na 100 m: 14.3%
  • Kategoria podjazdu: 2
  • Nawierzchnia: szosa, stan bardzo dobry
  • Ruch samochodowy: duży.

Pod Sedlo Vernar



Zjazd w przełęczy był dużo krótszy, niż podjazd. Odcinek do Telgartu okazał się bardzo widokowy. Pokonaliśmy jedną jeszcze hopkę i już byliśmy w miejscowości, gdzie rozpoczyna się Magistrala Niżno Tatrzańska. Lecz Telgart nie był taki jak to sobie wyobrażaliśmy. Wydawało się, że jest to miejscowość typowo turystyczna, a tam nie dojrzeliśmy nawet większego ośrodka wypoczynkowego, czy schroniska. Za to spotkaliśmy całą masę cyganów... Zatrzymaliśmy się tylko na szybko w małym sklepiku i szybko ewakuowaliśmy się z miejscowości, a na posiłek zatrzymaliśmy się kilka kilometrów dalej, nad rzeką.

Kralova góruje

Słynny wiadukt w Telgarcie



Kilka kilometrów i byliśmy w Cervonej Skale. Odbiliśmy z głównej i tym samym rozpoczęliśmy podjazd dnia i póki co naszego życia - Kralovą Holę. Było około południa, upał niesamowity, licznik w słońcu wskazywał 38*C! Plan był, aby wjechać na szczyt bez postojów. Pierwsze dwa kilometry po super asfalcie i z widokiem na szczyt doprowadziły nas do miejscowości Sumiac. Tam pojechaliśmy za drogowskazami i wjechaliśmy na 'szosę' prowadzącą na szczyt.

Nachylenie wzrosło i już po kilometrze wjechaliśmy na szuter, który ciągnął się przez kolejne 7 km, które były najostrzejsze z całego podjazdu. Jechało się ciężko, nie powiem. Temperatura i słońce niesamowicie dawały w kość, nawierzchnia również nie pomagała, bardzo nieregularna i osuwająca się pod kołami. Trzeba było być nieustannie skupionym na obieraniu odpowiedniego toru i patrzeć w na drogę. W pewnym momencie Kubę złapały słabości i zaczął zostawać, na szczęście zrównał się ze mną, gdy wjeżdżaliśmy na asfalt, a raczej na jego resztki. Mimo to, to dużo lepsze, niż ten szuter. Kawałek dalej wyjechaliśmy z lasu i za jednym z zakrętów ukazały się nam zamglone niestety Tatry. Kilometry po asfalcie minęły nam już całkiem przyjemnie. Na szczycie stanęliśmy po dwóch godzinach jazdy pod górę. Średnia podjazdu wyniosła szaleńcze 7 km/h :D.


Kralova Hola (1948 m)
  • Długość podjazdu 14 km
  • Średnie nachylenie 8.2%
  • Przewyższenie: 1148 m
  • Maksymalne nachylenie na 1 km: 11.8%
  • Maksymalne nachylenie na 100 m: 13.8%
  • Kategoria podjazdu: HC
  • Nawierzchnia: szosa + szuter

Widoki klasowe


Na szczycie spotkaliśmy parę Słowaków, która dojechała na chwilę przed nami. Spędziliśmy na górze prawie godzinę. Liczyliśmy cicho, że może Tatry nieco się odsłonią, niestety chmury uporczywie się nam nimi utrzymywały.
Dość mocno wiało, więc na zjazd trochę się ubraliśmy, ale już wjeżdżając do lasu temperatura wraz ze spadkiem wysokości podniosła się. Droga w dół nie należała do najprzyjemniejszych, nawierzchnia asfaltowa była bardzo dziurawa, a na odcinku szutrowym to już w ogóle trzeba było zwalniać do kilkunastu kilometrów na godzinę, żeby nie wybić sobie zębów.




W oddali zarys Dziumbiera


Liptowska Teplicka

Zaczynamy zjazd
Zjazdu ciąg dalszy
Zjazd z Kralovej
Zjeżdżamy


Po męczącym zjeździe zatrzymaliśmy się na posiłek w Sumiacu i aż do skrętu na przełęcz Vernar jechało się nam równo i spokojnie. Tam zaraz na początku podjazdu wyprzedził nas gość na MTB jadący kompletnie bez balastu. Z racji, że obaj lubimy takie pojedynki złapaliśmy za nim koło. Ten w pewnym momencie się zatrzymał, więc go wyprzedziliśmy. Trochę uciekłem Kubie, ale ten też nie dał się rywalowi i dotarł na szczyt chwilę przed nim. Dałem się im dogonić, a nasz rywal zaczął ostro atakować na zjeździe (czekało nas 15 km jazdy w dół, więc zapowiadało się ciekawie). Ciągnął bardzo mocno, aż do miejscowości Vernar. Tam zwolnił, więc przejąłem pałeczkę. Lecz nie trwało to długo, a on znów narzucił mordercze tempo. Tak aż do Hranovnicy. Zaatakować chciałem na przełęczy przed Popradem, a czułem taką moc, że typa bym wykończył. Niestety na skrzyżowaniu przed przełęczą ten odbił na Liptowską Teplickę. Niestety musiałem obejść się smakiem.

Widoczki


Po minięciu przełęczy czekał na nas zjazd do Popradu. Tatry, które się nam ponownie ukazały były nadal w chmurach. Poprad udało się nam minąć całkiem płynnie. A na wylocie złapaliśmy mocny wiatr w plecy i przez długi czas lecieliśmy ~50 km/h. Czysta przyjemność.

Z wycieczki


O ludzkiej godzinie, czyli o 19 byliśmy na miejscu. Samochód stał cały i zdrowy. Ogarnęliśmy się z całym kramem, zapięliśmy rowery i byliśmy gotowi do drogi powrotnej.
Na sam koniec pięknie ukazały się nam Tatry.

Z dawna wyznaczony cel nareszcie został wykonany. Trasa może nie była jakoś długa, ale chodziło nam o to, aby móc się tym wszystkim nacieszyć, a nie spinać całą drogę :)

Teraz pora wyznaczyć kolejne cele Kubcyk!



  • DST 137.74km
  • Czas 08:36
  • VAVG 16.02km/h
  • VMAX 66.99km/h
  • Podjazdy 2912m
  • Sprzęt Kellys Scarpe
  • Aktywność Jazda na rowerze
Uczestnicy

Tatrzańska eskapada II | Velickie | Popradzkie | Strbskie | Hrebeniok

Piątek, 8 lipca 2016 · dodano: 26.09.2016 | Komentarze 1


Tej nocy wyspałem się wspaniale, wszyscy się wyspaliśmy. Razem z Arkiem i Kubą o szóstej już byliśmy na nogach, a o siódmej wyjechaliśmy. Tata pospał nieco dłużej, a dziś uderzał na Baraniec.
Umówiliśmy się, że o godzinie 19 spotkamy się w Podolińcu. Tata miał już podjechać tam prosto samochodem, a my jak wiadomo - rowerami.

Dziś na dzień dobry widoki były kapitalne. Pierwsza ukazała nam się Kralova Hola, a po dojechaniu do głównej grań Tatr Wysokich z Krywaniem na pierwszym planie. Pogoda od samego rana żyleta, poranek nieporównywalnie przyjemniejszy od wczorajszego. Obawiając się temperatury porównywalnej z tą wczorajszą dość ciepło się ubraliśmy. Rozbierać się trzeba było zaledwie po kilku kilometrach, ale to dobrze, niedobrze tylko, że niepotrzebnie przez całą drogę musieliśmy wieźć dodatkowy balast. 





Strbskie Pleso (1368 m)
  • Długość podjazdu 17.6 km
  • Średnie nachylenie 2.5%
  • Przewyższenie: 438 m
  • Maksymalne nachylenie na 1 km: 7.5%
  • Maksymalne nachylenie na 100 m: 13.1%
  • Kategoria podjazdu: 1
  • Nawierzchnia: szosa, stan dobry
  • Ruch samochodowy: w sezonie turystycznym duży

http://www.altimetr.pl/podjazd-strbskepleso.html

Podjazd długi, lecz tak naprawdę w większości go nie czuć.Tylko w kilku miejscach większe nachylenie, poza tym 1-2-3 procentowe. Momentami wiedzie lasem, ale w większości po lewej ukazują nam się Wysokie, a po prawej Niżne Tatry. 
Na początek dnia był dla nas w sam raz, aby się rozgrzać. Na szczycie sklepy, hotele, dwie skocznie narciarskie oraz oczywiście jezioro, a właściwie dwa jeziora.
Po obejrzeniu wszystkich atrakcji zatrzymaliśmy się w małym sklepiku na śniadanie, bo niestety go nie jedliśmy. Napchaliśmy się porządnie, deseru w formie czekolady Studenckiej oczywiście nie zabrakło.







Kolejny podjazd czekał nas dosłownie zaraz. Zjechaliśmy kawałeczek, po czym znów zaczęliśmy się piąć do góry. W mojej opinii był to jeden z najbardziej widowiskowych podjazdów całego wyjazdu. Jeśli nie najlepszy. Jeziorko na szczycie również robiło niesamowite wrażenie. Jedynym minusem była duża ilość osób podróżujących pieszo. Jaki z tego morał? Najlepiej się tam wybierać poza sezonem, bądź wcześnie rano, lub wieczorem. W dół zjechaliśmy alternatywna drogę, wręcz autostradą. Aż do Tatrzańskiej Polanki jechaliśmy w dół. A tam czekała na nas wisienka na torcie - Velickie Pleso.

Popradskie Pleso (1529 m)

  • Długość podjazdu 5.4 km 
  • Średnie nachylenie 5.8%
  • Przewyższenie: 313 m
  • Maksymalne nachylenie na 1 km: 9.7%
  • Maksymalne nachylenie na 100 m: 12%
  • Kategoria podjazdu: 2
  • Nawierzchnia: szosa, stan średni
  • Ruch samochodowy: mały
http://www.altimetr.pl/podjazd-popradskepleso.html



Bardzo szeroka szosa



Velickie Pleso - czyli najtrudniejszy i najwyżej położony podjazd w Tatrach Wysokich.  Podjeżdżało się super, ruch samochodowy zamknięty, turystów pieszych niewielu, nawierzchnia w dobrym stanie i piękne widoki :) Będąc w Tatrach na rowerze to pozycja obowiązkowa. Na szczycie chwilę nam zeszło, porobiliśmy trochę zdjęć, coś przegryźliśmy, no i oczywiście nacieszyliśmy się widokami. 

Velickie Pleso (1669 m)

  • Długość podjazdu 12.4 km
  • Średnie nachylenie 7.4%
  • Przewyższenie: 917 m
  • Maksymalne nachylenie na 1 km: 10.9%
  • Maksymalne nachylenie na 100 m: 13.5%
  • Kategoria podjazdu: HC
  • Nawierzchnia: szosa, stan średni
  • Ruch samochodowy: żaden

http://www.altimetr.pl/gora-velickiepleso.html




Już w kolejnej miejscowości czekał na nas następny podjazd - Hrebeniok. Podobnie jak pod Velickie jechało się ok. Ruch samochodowy znikomy, a nawierzchnia dobra. Ze szczytu ładne ujęcie na okolice Łomnicy i Lodowego Szczytu. 

Hrebienok (1270 m)
  • Długość podjazdu 8 km
  • Średnie nachylenie 6.9%
  • Przewyższenie: 558 m
  • Maksymalne nachylenie na 1 km: 10.4%
  • Maksymalne nachylenie na 100 m: 11.9%
  • Kategoria podjazdu: +1
  • Nawierzchnia: szosa, stan dobry
  • Ruch samochodowy: minimalny

http://www.altimetr.pl/podjazd-hrebienok.html



Po prawej masyw Łomnicy, a po lewej Lodowego szczytu



Chwila oddechu



Po zjeździe z Hrebenioka odbiliśmy w lewo i główną kontynuowaliśmy pętlę. Nie ujechaliśmy dobrych kilku kilometrów i już trzeba było znowu odbijać na północ i mierzyć się z kolejnym atakiem szczytowym, ostatnim w Tatrach Wysokich - Tatrzańską Łomnicą. Podjeżdżając trzeba było uważać na gokarto-zjazdówki. Na szczęście nawierzchnia była podzielona pasem, więc trzymając się prawo było bezpiecznie.
Mimo, że był to teoretycznie najłatwiejszy z kilku ostatnich podjazdów to jechało się nam pod niego dość ciężko, wszystko przez to, że zrobiło się bardzo duszno i nie było czym oddychać. Jakoś doskrobaliśmy się na szczyt. Z góry Łomnica była dosłownie na wyciągnięcie ręki. Szkoda, że nie mogliśmy wskoczyć do kolejki i pojechać na szczyt. No niestety, trzeba było dalej pedałować!

Zjazd muszę powiedzieć, że był bardzo ciekawy. Ze szczytu ciągle były wypuszczane gokarty, więc chcieliśmy się wstrzelić w odpowiednim momencie, żeby nie utknąć za którymś z nich. Nie było to łatwe bo było ich dość dużo i oczywiście w końcu dogoniliśmy któregoś z nich, a ten skutecznie nas blokował. Na jednym z wiraży Arka naszło na dość nietypowy, a przy okazji kaskaderski wyczyn. Chcąc wyprzedzić hulajnogę, która nas spowalniała ściął zakręt i pojechał prosto na przełaj. Jak można było się spodziewać, trawa kryła w sobie masę kamieni, które skutecznie go spowolniły i o mało nie spowodowały kraksy, a zadowolony gokartowicz dalej pojechał przodem. Nie było to zbyt rozważne...
Dopiero na jakiejś dłuższej prostej udało się go nam wyprzedzić.

Tatranska Lomnica (1178 m)
  • Długość podjazdu 4 km
  • Średnie nachylenie 7.7%
  • Przewyższenie: 306 m
  • Maksymalne nachylenie na 1 km: 11%
  • Maksymalne nachylenie na 100 m: 13.6%
  • Kategoria podjazdu: 1
  • Nawierzchnia: szosa, stan średni
  • Ruch samochodowy: żaden
http://www.altimetr.pl/podjazd-tatranskalomnica.ht...




W Tatrzańskiej Łomnicy (miejscowości) odbiliśmy w lewo i ciągle w dół lecieliśmy aż do drogi 66. Planowo mieliśmy tam skręcić w lewo i tak też zrobiliśmy, choć miałem trochę oporów. Obawiałem się, że na miejsce docelowe dotrzemy bardzo późno, a nie chciałem, żeby tata czekał na nas godzinami. Zdecydowałem się zaryzykować. Po skręcie w prawo rozpoczęliśmy długi podjazd pod Zdiarskie Sedlo. Po lewej przez większość czasu towarzyszyły nam piękne widoki na Tatry Bielskie. Na szczycie mieliśmy odbić w prawo. Kubcyk twierdził, że wie który to skręt, jednak trochę go przestrzeliliśmy. Uratowała nas jadąca szosą pani, która skierowała nas w odpowiednią drogę. 

Krótki odcinek przez las doprowadził nas do Sedla Prislop. Wtedy Arkowi coś nieprzyjemnie zaczęło strzelać w napędzie. Być może było to spowodowane wybrykiem podczas zjazdu z Łomnicy. Ujechaliśmy kawałek w dół. A zjazd był wręcz kapitalny, nawierzchnia gładziutka, wykręciłem tam Vmaxa. Jednak strzelanie zrobiło się na tyle niepokojące, że trzeba było się zatrzymać. Nie udało się nam zlokalizować usterki. Obawiając się, że rower nie dotrwa do końca postanowiliśmy wrócić do skrętu z krajowej 66 w kierunku Tatr, skąd miał jechać tata.

Zdiarskie Sedlo z Tatranskiej Kotliny (1083 m)
  • Długość podjazdu 11.6 km
  • Średnie nachylenie 2.7%
  • Przewyższenie: 309 m
  • Maksymalne nachylenie na 1 km: 5.9%
  • Maksymalne nachylenie na 100 m: 6.9%
  • Kategoria podjazdu: 3
  • Nawierzchnia: szosa
  • Ruch samochodowy: średni

http://www.altimetr.pl/podjazd-zdiar2.html




Sedlo Prislop (1136 m)
  • Długość podjazdu 8 km
  • Średnie nachylenie 5.0%
  • Przewyższenie: 400 m
  • Maksymalne nachylenie na 1 km: 8.6%
  • Maksymalne nachylenie na 100 m: 12.3%
  • Kategoria podjazdu: 1
  • Nawierzchnia: szosa
  • Ruch samochodowy: minimalny
http://www.altimetr.pl/przelecz-zdiarska.html





Jak się okazało, czekaliśmy na niego jeszcze długo. Nie spieszył się myśląc, że skończymy trasę dość późno. Jadąc więc wcześniej zaplanowaną trasą spokojnie byśmy zdążyli. Ale nigdy nie wiadomo jak zachowałby się rower Arka. Może i byśmy dojechali, a może trzeba by dzwonić po podwózkę, albo zbierać Arka z drogi, jeśli rower odmówiłby posłuszeństwa, tego nie wiadomo. 
Tak, czy inaczej myślę, że lepiej zapobiegać, niż leczyć.

Mimo tych wszystkich perypetii wycieczka bardzo się udała, a najważniejsze cele zostały osiągnięte.





  • DST 191.90km
  • Czas 09:43
  • VAVG 19.75km/h
  • VMAX 79.72km/h
  • Temperatura 30.0°C
  • Podjazdy 2761m
  • Sprzęt Kellys Scarpe
  • Aktywność Jazda na rowerze
Uczestnicy

Tatrzańska eskapada 1 | Tatliakovo | Ziarska | Krywań

Czwartek, 7 lipca 2016 · dodano: 30.08.2016 | Komentarze 3


Zbiórkę zrobiliśmy u mnie w środę wieczorem. Najpierw pojechałem samochodem po Arka. Czekając na niego zjadłem jeszcze ciastko z Beatą i Moniką. 

Chcieliśmy iść spać jeszcze przed 22, ale oczywiście pakowanie się przedłużyło, położyliśmy się chyba gdzieś dopiero koło 23. Żaden z nas nie mógł zasnąć. Pierwszy padł Arek. Po dłuższej chwili Kuba. A ja, no ni uja. Z jednego boku na drugi i nic. Coraz bardziej zdenerwowany przeleżałem tak do godziny pierwszej, aż zadzwonił budzik.
Około drugiej wyjechaliśmy w trasę. Miałem prowadzić, ale że w nocy nie zmrużyłem oka to stery przejął tata, który kimnął chyba z cztery godziny, więc był relatywnie wyspany. Kolejna próba zmrużenia oka nastąpiła w samochodzie. Godzina, dwie, a gdzie, nie zasnę. W końcu już zaświtało, więc o spaniu można było już zapomnieć.
Gdy ukazały się nam Tatry, były praktycznie całe w chmurach, a momentami zaczęło nawet pokropywać. Zatrzymaliśmy się na parkingu przy szlaku na Krywań. Tam przebieranki i te sprawy, a zimno jak fiks, do tego nieprzyjemny wiatr. Zaczęliśmy się trochę obawiać, co do pogody, która jak się okazało postraszyła nas tylko na początku.

Z Arkiem i Kubą wystartowaliśmy kilka minut przed szóstą, cały czas w dół, kierunek > Liptowski Mikułasz. Jakiś czas po nas pieszo wyruszył mój tata, tyle, że on w górę, kierunek > Krywań!

Nie mogę powiedzieć, że pierwsze kilometry były męczące, ale na pewno były zimne, zimne dla osoby, który nie wzięła czapki, ani długich rękawiczek, czy spodenek, czyli Arka. Ale jakoś musiał wytrzymać, no niestety.  Z kilometra na kilometr zaczęło robić się coraz cieplej a niebo się przecierało. Minęliśmy Hradok oraz Mikułasz i aż do 45 km cały czas mieliśmy w dół. W Mikułaszu na skrzyżowaniu Kuba zaliczył glebę z powodu SPD-ków. Do początku podjazdu pod Kvacianske Sedlo humor Kubie nie dopisywał, ale podjazd zaraz przywrócił mu siły.




Niżne z rana


Zaczyna się przejaśniać


Liptovsky Hradok - zamek


Velky Choc, cel na jesień!


Kompozycja idealna







Kvacianske Sedlo (1098 m)
  • Długość podjazdu 8.6 km
  • Średnie nachylenie 5.1%
  • Przewyższenie: 437 m
  • Maksymalne nachylenie na 1 km: 9.4%
  • Maksymalne nachylenie na 100 m: 12.9%
  • Kategoria podjazdu: 1
  • Nawierzchnia: szosa, stan bardzo dobry
  • Ruch samochodowy: duży
http://www.altimetr.pl/przelecz-kvacianske.html

Podjazd zaczyna się w miejscowości Lipowskie Matiaszowce. Początkowo lekko, by później przez około kilometr docisnąć 10%, a później ustatkowanie trzymać 5-6%. Muszę przyznać, że to jedna z tych górek pod które jazda to czysta przyjemność, piękne widoki (nie przez cały czas), super nawierzchnia i dużo zakrętów, naprawdę klasowa szosa.
Na szczycie zrobiliśmy krótki postój, a ja zadzwoniłem do taty spytać, jak i niego. Zjazd super, w końcowej fazie kawał stromej prostej z możliwościami wyciągnięcia konkretnej prędkości.


Początki podjazdu


Wjeżdżamy w las



Liptowska Mara



W Żubercu konkretny popas


Tatliakovo Jezero (1374 m)
  • Długość podjazdu 12.6 km
  • Średnie nachylenie 4.8%
  • Przewyższenie: 610 m
  • Maksymalne nachylenie na 1 km: 11.2%
  • Maksymalne nachylenie na 100 m: 13.2%
  • Kategoria podjazdu: +1
  • Nawierzchnia: szosa, stan bardzo dobry
  • Ruch samochodowy: minimalny
http://www.altimetr.pl/podjazd-tatliakowojezero.ht...

Długi, w większości dość lekki podjazd doliną Rohacką pod grań Rohaczy. Ostatnie trzy kilometry strome. Nawierzchnia super, miejscami nowiutka tafla. Duży ruch pieszy, który utrudnia podjazd, jak i zjazd. Najwyższy punkt dnia, jak i nasz na rowerze ogólnie.
Na szczycie oczywiście porobiliśmy zdjęcia. Zjazd z dużymi możliwościami, ale jak już wspominałem - piesi :).



Blacik


Dolina Rohacka


Ostry Rohac


Przymgliło szcyty

W Żubercu

Rozpoczynamy drogę powrotną i zarazem podjazd pod przełęcz

Kvacianske Sedlo (1098 m)
  • Długość podjazdu 9.8 km
  • Średnie nachylenie 3.5%
  • Przewyższenie: 340 m
  • Maksymalne nachylenie na 1 km: 8.1%
  • Maksymalne nachylenie na 100 m: 12.1%
  • Kategoria podjazdu: 1
  • Nawierzchnia: szosa, stan dobry
  • Ruch samochodowy: w sezonie turystycznym duży


Łatwiejszy z dwóch wariantów, najcięższa końcówka. Zdobyliśmy go bardzo szybko z racji ustalonej ramy czasowej. Na dynamicznym zjeździe udało mi się wykręcić całkiem niezłego Vmaxa - 79,72 km/h. Jadąc do Mikułasza Tatry ukazały się nam w pełni, wraz z górującym nad wszystkim Krywaniem.


Kamieniołom imienia Petera Sagana?



Ziarska Chata (1291 m)

  • Długość podjazdu 15.4 km
  • Średnie nachylenie 4.5%
  • Przewyższenie: 693 m
  • Maksymalne nachylenie na 1 km: 10.3%
  • Maksymalne nachylenie na 100 m: 13.5%
  • Kategoria podjazdu: +1
  • Nawierzchnia: szosa, stan zły
  • Ruch samochodowy: minimalny
http://www.altimetr.pl/podjazd-zarskachata.html

Zapomniałem chyba dodać, że prócz zimnego przedpołudnia dzień był naprawdę upalny. Najbardziej dało się to odczuć podczas podjazdu po Ziarską Chatę. Był to jedyny moment kiedy Arek zaczął wątpić i zmuszony był nawet zatrzymać się przy źródełku. 
Moim zdaniem podjazd pod Ziarską jest dużo ciekawszy od tego pod Tatliakovo, mimo bardzo styranej nawierzchni. Jego plusem jest także dużo mniejszy ruch pieszy, samochodów również praktycznie brak, tylko to co do schroniska. Chata położona jest pod łańcuchem Rohaczy, można powiedzieć symetrycznie do tej nad jeziorem Tatliakowo, po drugiej stronie grzbietu.



Grzbiet Rohaczy


Ziarska Chata



Po zjechaniu z Ziarskiej Chaty i włączeniu się do głównej natknęliśmy się na szosowca, który podjudził nas do małego ścigania. Pociągnęliśmy za nim kilka kilometrów, po czym się rozstaliśmy, on skręcił w lewo, my polecieliśmy główną do Hradok, żeby tam zaopatrzyć się wałówką na kolację.

Ostatni etap wycieczki prowadził nas cały czas lekko w górę, aż do pola namiotowego w Rackovej Dolinie, gdzie czekał już na nas wygłodniały tata, była godzina 20. Wziętą z domu bukowiną rozpaliliśmy ognicho i usmażyliśmy kiełbachy, a przepiliśmy je zasłużonym piwem.

Noc przespaliśmy jak małe dzieci :).

Krywań w tle

Taki widok towarzyszył nam przez ostatnie kilometry


Krywań, ten to ma klasę 


Poli się
Nasz kemping


Na koniec jeszcze kilka fot od taty, który pechowo na Krywaniu znalazł się ciut za wcześnie, kiedy chmury jeszcze utrzymywały się nad najwyższymi szczytami. Na poprawę widoczności czekał na czubku około godziny, lecz niestety niska temperatura i uporczywy wiatr zmusiły go do odwrotu. Będąc jakieś pół godziny w dół chmury całkowicie się rozeszły. Pech.
Następnym razem się uda :)

A teraz fotki:

Krywań - szczyt
Krywań - szczyt

Małe przebłyski
Małe przebłyski

Widać niewiele
Już się przetarło
Niebo już czyste

Rzut oka w dolinę
Tatry Wysokie
Widoczek z Tatr
Kralova Hola
Na koniec Kralova Hola



  • DST 112.05km
  • Czas 05:00
  • VAVG 22.41km/h
  • VMAX 78.81km/h
  • Temperatura 37.0°C
  • Podjazdy 1017m
  • Sprzęt Cannondale CAAD8
  • Aktywność Jazda na rowerze

Spalanie procentów

Niedziela, 8 maja 2016 · dodano: 16.06.2016 | Komentarze 0


Trasa: 
Slough > Marlow > Fingest > Ibstone > Stokenchurch > Kingston Hill > Rezerwat Aston Rowant > Henley > Cookham > Slough

Dużo słońca, gorąco, pod koniec wietrznie. Tempo spokojne. Jeden postój z Fingest na ławce, drugi w Stokenchurch oraz trzeci nad Tamizą w Henley.

cad. 71 rpm

Podczas krótkiego postoju
Bestyjki

Za Marlow
Robi się ciepło
Robi się ciepło

W Fingest
Postój w dolince

Ścianka pod Ibstone
Ścianka pod Ibstone

Spojrzenie w dół
Z drgoi do Ibstone
Andrea
Jakiś bocik
W Aston Rowant
W Aston Rowant

Grzeją!
Grzeją!

Fioletowo
Fioletowo

Zjazd do Henley
Zjazd do Henley



  • DST 155.24km
  • Czas 06:35
  • VAVG 23.58km/h
  • VMAX 65.10km/h
  • Temperatura 25.0°C
  • Podjazdy 1439m
  • Aktywność Jazda na rowerze
Uczestnicy

Majorka IV - Odwiedzić 'Mekkę'

Poniedziałek, 18 kwietnia 2016 · dodano: 28.05.2016 | Komentarze 3


Co i jak? 

Jako cele na ostatni dzień naszego kręcenia po Majorce wybraliśmy dwa szczyty leżące na południowej części wyspy - San Salvador oraz Puig de Randa (Cura). 
Charakterystyka trasy całkiem inna, niż przez wszystkie poprzednie dni. Zamiast ciągłych podjazdów i zjazdów oraz górskiego klimatu mamy nizinną trasę i dwie samotne góry do zdobycia. 

Wyjechaliśmy podobnie jak wczoraj, koło 10. Czas mieliśmy ograniczony, ostatnia 'doba rowerowa' kończyła się nam o 19. Do przejechania było 150 km, więc zapas czasu teoretycznie mieliśmy duży. 

Przez pierwsze 15 km lecieliśmy głównie ścieżką rowerową wzdłuż wybrzeża, w tym dużą część brukiem. Po drodze mieliśmy Embat Ciclos, czyli punkt docelowy. 



Alejką rowerową wzdłuż plaży

Wzdłuż plaży

Zamek jeden


Zamek dwa

Przy wylocie ze stolicy skręciliśmy w prawo i elegancką, szeroką szosą pomknęliśmy na południe. Od razu dało się odczuć, że poziom zaawansowania kolarzy jeżdżących w tej części wyspy jest dużo niższy, niż tych z górskich rejonów. Nie tylko sami szosowcy, bo i trekkingi, e-rowery oraz wielu seniorów. To bardzo pozytywne, że wiele osób na wyspie, niezależnie od wieku uprawia sport. 
Choć znalazł się też szaleniec, który nas wyprzedził. Złapaliśmy za nim koło i z kilkoma zmianami pocisnęliśmy z nim dobre 10 km, tempem 35-40 km/h. Ja czułem się dobrze, lecz Arek nie miał już ochoty na takie szaleństwa, więc pozwoliliśmy się urwać współzawodnikowi. 

Na jednym ze skrzyżowań pomyliłem skręty i musieliśmy nadrobić z 6 km. Po powrocie na odpowiedni tor jazdy obraliśmy kierunek na Campos i dalej Felantix. Całość plasko, a kilku kilometrowy odcinek przed samym Felantix okazał się totalnym blatem, a wiatr totalnym wrogiem. Po lewej widzieliśmy Curę, a po prawej San Salvador. 
W miasteczku zatrzymaliśmy się pod sklepem, żeby uzupełnić prowiant. 

W tunelu za gostkiem
Ciągniemy po lekkich hopach

Ależ złożony
Cura na horyzoncie

Tandem, hehe
Tandet, przepraszam, Tandem, hehe



Bardzo płasko


Cura

Felantix
                                                         Kościół w Felantix

Czas udać się do Mekki 

Tak nazywany jest przez kolarzy San Salvador, każdy, który odwiedza wyspę powinien tę górę zdobyć. Podjazd pod ten samotny szczyt wije się kręta i miejscami dość stromą szosą. Nawierzchnia jest w dobrym, lecz nie idealnym stanie. Widoki z podjazdu jak i jego finiszu bardzo imponujące, widać dosłownie calutką wyspę dookoła. Na szczycie krzyż, duża kaplica z figurą Jezusa na górze oraz klasztor, gdzie można uzupełnić wodę. 

My podjazd rozpoczęliśmy od dupy strony, bo szutrowym odcinkiem (na szczęście obyło się bez laczków, kawałek trzeba było prowadzić). Cóż, tak poprowadziła Strava. Później już elegancko asfaltem dotarliśmy do szczytu. Chwilę odsapnęliśmy, zjedliśmy bułki i jakieś chemiczne żelki, po czym pojechaliśmy pod klasztor aby nabrać trochę wody. Tam spotkaliśmy dwóch Polaków z Częstochowy, też będących na rowerowym holidayu. Po krótkiej konwersacji ruszyliśmy w drogę powrotną. 

San Salvador (510 m) 
Długość - 5 km
Przewyższenie - 410 m
Średnie nachylenie -  7%




Nieplanowany teren


San Salvador z bliska

Pojazd pod San Salvador
Pojazd pod San Salvador

Kapliczka po drodze
Kapliczka po drodze

Dalsza część podjazdu

Górski podjeździk
Miły podjazd
Już szczyt
Już szczyt

Selfie na szczycie
OD dołu
Savn Salvador
Lew się patrzy
Lew się patrzy


Klasztor

Zalesione górki

Port Alcudia



Najwyższe szczyty na wyspie

Północna część wyspy

Krzyż na San Salvadorze
No trzeba se fotę zrobić
Przycisk jak w Neverhoodzie
Przycisk jak w Neverhoodzie


Całą drogę powrotną utrzymywaliśmy bardzo dobre tempo. Z kilku przyczyn. Po pierwsze w większości wiatr  był sprzyjający, po drugie nawierzchnia była w dobrym stanie, po trzecie był to ostatni dzień jazdy, a my mieliśmy duże rezerwy energii, więc nie było się co oszczędzać, a po czwarte chcieliśmy być w hotelu o ludzkiej porze. 

Zaraz po wyjeździe z Felantix złapaliśmy 6-cio osobowy pociąg i w ich towarzystwie dotarliśmy do Porreres. Okazało się, że to Norwedzy, z jedną panią udało mi się nawet uciąć pogawędkę. 


W pociągu za Norwegami


Zabytek

Puig de Randa (Cura) (534 m) 
Długość - 4,4 km
Przewyższenie - 244 m
Średnie nachylenie - 5,6 km


Ostatni szczyt zdobyty podczas naszego pobytu na Majorce. Aż do samego końca nie byliśmy pewni, czy będziemy go zaliczać. W Arka rowerze napęd zaczął się luzować, a my nie mieliśmy odpowiednich kluczy, niczego. Jednak zaryzykowaliśmy. Pojazd wszedł jak w masło. Na całości nawierzchnia jak ta na podjeździe pod Puig Major - bez skazy. Na szczycie anteny radiowe/telewizyjne oraz klasztor. Zjazd bardzo dynamiczny i techniczny. Dużo kolarzy. 


Puig de Randa

Zaczynamy podjazd
Zaczynamy podjazd 4,4 km, 5,6%


Trochę przymglone


Miasteczko


Podjeżdżamy pod Curę
Na szczycie


Cura - szczyt
Cura - 534 m

Klasztor na szczycie
Klasztor na szczycie

Ostatnie kilometry 

Z 300 metrów npm zjeżdżaliśmy aż do poziomu morza, więc cały czas było lekko w dół. Kilometry leciały bardzo szybko, za szybko. Ani się nie spostrzegliśmy, a byliśmy już na miejscu. Z niechęcią rozstaliśmy się z rowerami, po czym poszliśmy na autobus. Jak na złość padała mi bateria. Zanim padła zdążyliśmy z GPS-em dojść na przystanek. 
Dojechaliśmy busem w okolice katedry. Kolejnym mieliśmy dotrzeć pod hotel. Ale nie dotarliśmy, kierowca powiedział, że to autobus międzymiastowy i nie zatrzymuje się już w Palmie. 

Mój telefon był Rozładowany, Arek nie miał pakietu, więc po taxi nie mieliśmy jak zadzwonić. Zdecydowaliśmy zrobić sobie spacer. Ja musiałem iść na bosaka, gdyż SPD-ki nie nadają się do chodzenia. Z bólem uszedłem te 5 km. 

Zjazd do Palmy
Lekko w dół do Palmy 

Oh te plaże

Po jeździe
Po jeździe


Czas oddać rowery
Czas oddać rowery

Pieszo do hotelu
Pieszo do hotelu

Katedra w Palmie
Katedra w Palmie

Jeszcze kilka km
Jeszcze kilka km


Uroki Palmy
Llotja

Palmy w Palmie

Piwko na wieczór

Po ogarnięciu się w hotelu zrobiliśmy zakupy, strzeliliśmy po piwku i wyszliśmy na spacer. Chcieliśmy pójść pod Castel Belver, jednak brama była zamknięta. Poszliśmy więc do portu. Tam zrobiliśmy kilka fotek i wróciliśmy do hotelu. 


Grafitti jeden

Grafitti dwa
Grafitti trzy


Nocny spacer
Port nocą



  • DST 140.74km
  • Czas 07:46
  • VAVG 18.12km/h
  • VMAX 59.69km/h
  • Temperatura 26.0°C
  • Podjazdy 2620m
  • Aktywność Jazda na rowerze
Uczestnicy

Majorka III - Sa Calobra, Coll de Soller i inne takie

Niedziela, 17 kwietnia 2016 · dodano: 24.05.2016 | Komentarze 2


Trzeba się wyspać 

Trzeci dzień naszego touru rowerowego po Majorce rozpoczęliśmy nieco później, z łóżka wygrzebaliśmy się gdzieś po ósmej. W pokoju tym razem mieliśmy kuchenkę indukcyjną, więc bez problemu mogliśmy sobie podgrzać Travelluncha. 
Koło dziewiątej wyruszyliśmy w poszukiwanie sklepu rowerowego, aby kupić oponę i dętkę dla Arka. Spotkany na ulicy Szwajcar skierował nas w okolice wielkiego ronda, gdzie znaleźliśmy to, czego szukaliśmy. Zestaw kosztował go ponad 50 euro, ale wyboru nie miał. 



20 euro które nas uratowało

20 euro, które uratowało wycieczkę

Kupno nowej opony
Tutaj zaopatrzyliśmy się w nową oponę

Płaski początek 

Pierwsze kilometry prowadziły wzdłuż wybrzeża, szybko jednak odbiliśmy w lewo i spokojnymi drogami pokręciliśmy w kierunku miejscowości Caimari. Nawierzchnia na tym odcinku była różna, w wielu miejscach przypominała tą rodem z Anglii. Na nieszczęście na jednym rozjeździe pomyliłem skręt i nadrobilśmy jakieś 10  km, i to po dziurach. 
Kolarzy od samego rana jeździło masa, a największe wrażenie zrobili na nas tzw. Stalowodupcy, którzy ciągnęli po tych dziurach ponad 30 km/h. Szaleńcy... Mi po takim czymś tyłek chyba by odpadł. 
Muszę przyznać, że i tak mi odpadał, mimo, że jechaliśmy po prostu wolno. 

W Alcudii
W Alcudii

Szeroki pas dla roweró
Szeroki pas dla rowerów w Alcudii

Widok z trasy

Klify Cap Formentor




Wyprzedzamy botów ;)


Klasztor na szczycie

Długi pociąg przed nami
Długi pociąg przed nami

Wjeżdżamy w spokojną okolicę
Wjeżdżamy w spokojną okolicę

Bez samochodów

Powrót w tereny górskie

Ulga 

W Caimari uzupełniliśmy bidony, wodę kupiliśmy w restauracji, sklepów przy drodze nie było, a szukać nie było czasu. O dziwo, kupiliśmy tanio. W mieście skręciliśmy w prawo i rozpoczęliśmy pierwszy podjazd. 

Coll de sa Batalla (576 m) 
Długość - 7,9 km 
Przewyższenie -  386 m
Średnie nachylenie -  5%

Coll de sa Batalla to typowo górska przełęcz prowadząca skalistą scenerią gór Tramuntana. Dużo zakrętów, serpentyn, ścian skalnych, przepaści i przesmyk wykuty w skale, tak w skrócie można ją opisać. Nawierzchnia w super stanie, procenty umiarkowane, pozwalające cieszyć się widokami. Setki kolarzy każdego dnia i niestety w godzinach szczytu stosunkowo duży ruch zmotoryzowany. Na szczycie tabliczka, stacja paliw i restauracja. 

Jeśli chodzi o nas to podjazd przyniósł nam dużą ulgę w jeździe, głównie za sprawą świetnej nawierzchni. Tyłki nareszcie mogły odpocząć. Jako, że wyjazd był typowo turystyczny to raczej nie zależało nam na zdobywaniu KOMów, nie raz zatrzymaliśmy się na zdjęcia, czy po prostu na podziwianie widoków. 


Kolejny do kolekcji
W Caimari
I zaczynamy podjazd pod sa Batalla
I zaczynamy podjazd pod Coll de sa Batalla 

Pierwsza część podjazdu
Nizinna część wyspy

Uuu, wysokie

Skarpetki parzą, trzeba zdjąć
Skarpetki parzą, trzeba zdjąć


Zapiera dech

Nad przepaścią
Nad przepaścią

Pionowe skały
Pionowe ściany
Skalisty przesmyk
Skalisty przesmyk
Górska sceneria dwa
Górska sceneria
Górska sceneria trzy
Ujęcie jak z Tour de France
Górska sceneria cztery

W kierunku południowym

Przez most
Coll de sa Batalla
Coll de sa Batalla 576 m

Na szczycie masa kolarzy
Na szczycie masa kolarzy

W Lluc dotarliśmy do drogi, którą wczoraj zjeżdżaliśmy do miejscowości Pollenca. Po stosunkowo płaskim odcinku dojechaliśmy do akweduktu i wyczekiwanego skrętu w kierunku przełęczy Coll dels Reis oraz Portu Sa Calobra. 
Byliśmy już wysoko, więc podjazd nie był jakiś długi (2,5 km), ani trudny (średnio 6%, 112 m w pionie), za to zachwycał widokami. 

Jazda na Sa Calobrę
Zbliżamy się do Sa Calobry.. 






Niewiele do szczytu





Już prawie szczyt
Już prawie szczyt

Po zdobyciu przełęczy czekało na nas 10 km ciągłego zjazdu. Tak dotarliśmy praktycznie do poziomu morza. Port tak, jak wcześniej czytałem okazał się bardzo malutki, dokoła otoczony klifami. Wąskim tunelem dotarliśmy do największej atrakcji, plaży położonej w wawozie otoczonym pionowymi ścianami skalnymi. 
Dużą atrakcją były również piękne panie opalające się na piasku ;) 

W jednym z barów zjedliśmy jakąś średnią bagietę i obraliśmy jedyny możliwy kierunek - Coll dels Reis. 


W drodze do Wąwozu



Tuneeelik
Tunelik do wąwozu

Wąski tunelik

Wąwóz w Sa Calobrze


Się opalają

W wąwozie

W tunelu
Wracamy
Pora się zbierać


Piękny statek



Coll dels Reis (682 m) - potocznie, po prostu Sa Calobra 
Długość -  9,5 km 
Przewyższenie - 670 m
Średnie nachylenie - 7,1%


Podjazd - ikona. 26 zakrętów, w tym jeden o promieniu aż 270*, tworzący pętlę z tunelem. Początek z poziomu morza, z Portu Sa Calobra, szczyt na przełęczy z panoramą na wszystkie strony. Nawierzchnia w dobrym stanie, widoki na całej długości nie do opisania, to trzeba przeżyć, raj dla każdego kolarza. 

Podobnie jak wczoraj, podjazd dnia przyszło nam zdobywać w największy upał. Dziś było o tyle gorzej, że praktycznie całość podjazdu była odsłonięta, więc słońce mogło nas zgrzewać przez cały czas. Mimo to jechało się całkiem lekko. Przy ostatnim zakręcie zatrzymaliśmy się, żeby sfotografować całość podjazdu widoczną w dole jak na dłoni, niesamowity widok. W malutkim barze uzupełniliśmy wodę, okazało się, że kiedyś zawitał tam nawet Lewis Hamilton. 


Zaczynamy zabawę


Kolejny wąski przesmyk

Ciekawe skałki



Epicka Sa Calobra




A tu daleka droga jeszcze

Wijący się wężyk





Epicki zakręt 270*


To jest to



Rzut z góry




Coll dels Reis 682 m


Po zdobyciu przełęczy zjechaliśmy z powrotem w okolice akweduktu. Na skrzyżowaniu skręciliśmy w prawo i jadąc w odwrotną stronę powieliliśmy fragment trasy z wczoraj. Na początek tunel, później dwa jeziorka, podjazd i znów tunel. Za nim długi zjazd po idealnej nawierzchni, którą odpisywałem wczoraj, z małą zmianą, pod koniec skręciliśmy w lewo i kontynuowaliśmy do miejscowości Fornalutx. Minęliśmy miejscowość, a kawałek dalej, w Sollerze stanęliśmy, żeby kupić wodę. 


Baza na Piug Major





Sęp Kasztanowaty

Coll de  Soller (497 m) 
Długość - 7,4 km
Przewyższenie - 427 m
Średnie nachylenie - 5,7%

Zdecydowanie najbardziej pokręcona droga na wyspie. Żeby zdobyć przełęcz, z jednej, czy to drugiej strony, musimy minąć po około 30 zakrętów, całość w sumie ma ich ponad 60, imponujący wynik. Polecam zobaczyć to na mapie. Pod przełęczą biegnie tunel samochodowy relacji Palma - Soller oraz kolejka turystyczna, również łącząca te dwa miasta. 
Jeśli chodzi o trudność to podjazd od strony północnej jest zdecydowanie trudniejszy (choć wciąż dość łatwy). Podjeżdżając, za plecami ukazuje się nam Puig Major, a po bokach jesteśmy osłonięci wysokimi ścianami skalnymi. 
Strona południowa oferuje nam 5 km podjazdu, 257 m w pionie,  5% nachylenia oraz panoramę na zatokę Palmy. 

My podjeżdżaliśmy od północnej strony. Było już pod wieczór, temperatura była komfortowa, więc podjazd nie sprawił nam żadnych kłopotów. Po drodze udało nam się zobaczyć młodziutkie kozice skaczące po stromych skałach. Skubane. 
Na szczycie foto i hura w dół. Serpentynami dotarliśmy do wylotu tunelu i już praktycznie prostą drogą, po świeżo wylanej nawierzchni polecieliśmy jak błyskawice do samej Palmy. 

Coll de Soller - 7,4 km, 5,7%

Tunel samochodowy biegnący pod górą
Tunel samochodowy biegnący pod górą

My za to lecimy serpentynami
My za to lecimy serpentynami

Major w świetle wieczornego słońca

Na Coll de Soller
Coll de Soller 


Zjazd, w tle Palma


Palma de Mallorca


Słońce już nisko
Już w mieście
Już w mieście

Jakieś rondo
Góry zostały z tyłu

W hotelu byliśmy wcześniej niż zwykle, bo około 20. Przed nami został ostatni dzień jazdy :(