Info

avatar
Imię:
Artur
Wiek:
27
Miejscowość:
Biecz/Libusza Slough

PRAKTYCZNIE NIC NIE AKTUALNE, ALE MAM AMBITNY PLAN WRZUCAĆ CHOĆ CIEKAWSZE WYPADY
Na bikestatsie od: 19.07.2013r.
Kilometry na bikestatsie: 37942.87
Kilometry w terenie: 305.64
Prędkość średnia: 18.31 km/h

TOP

Dystans dzienny:
1. Bieszczady 2016 - 305 km
2. Velka Domasa, Słowacja 251.22 km
3. Góry Lewockie 221.16 km

Dystans miesięczny:
1. Wrzesień 2013 1437.82 km
2. Sierpień 2013 1327.82 km
3. Lipiec 2016 1126.34 km

Max. prędkość: 81.01km/h
Max. podjazdy dobowe: 3546 m
Mój profil na bikestatsie


Najwyższe podjazdy/szczyty:

1.Kralova Hola - 1946 m - wrzesień 2016

2. Velickie Pleso - 1670 m - lipiec 2016

3. Popradzkie Pleso - 1529 m - lipiec 2016

Sezon 2017: button stats bikestats.pl Sezon 2016: button stats bikestats.pl Sezon 2015: button stats bikestats.pl Sezon 2014: button stats bikestats.pl Sezon 2013: 4385.40 km button stats bikestats.pl
Sezon 2012: 3036.03 km
Sezon 2011: 2677.73 km

Zaliczone Gminy

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy parker09.bikestats.pl

Archiwum bloga

Flag Counter

Wpisy archiwalne w kategorii

Trekking

Dystans całkowity:b.d.
Czas w ruchu:b.d.
Średnia prędkość:b.d.
Liczba aktywności:0
Średnio na aktywność:0.00 km
Więcej statystyk
  • Aktywność Wędrówka
Uczestnicy

Atak na Kozi Wierch

Piątek, 16 września 2016 · dodano: 23.07.2017 | Komentarze 0


W wielkim skrócie.

Dystans: 20,2 km
Przewyższenie: 1438 m

Podczas mojego wrześniowego urlopu udało się nam skołować czteroosobową ekipę i wybraliśmy się w Tatry. Za cel obraliśmy Dolinę Pięciu Stawów oraz Kozi Wierch.


Samochód zostawiliśmy w Palenicy. Początek, aż do Wodogrzmotów asfaltem, w dość dużym tłumie. Przed odbiciem na zielony szlak zrobiliśmy krótki postój na jedzenie. Odcinek zielonym był już dużo przyjemniejszy, weszliśmy na właściwy szlak, a nachylenie wciąż lekkie. Po drodze minęliśmy Wielką Siklawę, po czym dotarliśmy na pierwsze ze Stawów. W okolicach Wielkiego zrobiliśmy krótki postój.

Po odpoczynku czekał nas atak szczytowy czarnym szlakiem. Tutaj nachylenie już konkretnie trzymało, oraz technicznie było już bardziej wymagająco (oczywiście bez jakiś trudności). Na szczycie ukazała się nam piękna panorama 360 stopni. Widoczność była generalnie dobre, choć nad częścią szczytów kotłowały się chmury. Porobiliśmy trochę zdjęć, nacieszyliśmy się widokami i ruszyliśmy w drogę powrotną. 

W schronisku w dolinie zatrzymaliśmy się na pyszną szarlotkę i piwo. Później kawałek czarnym szlakiem, po czym włączyliśmy się do drogi, którą szliśmy w pierwszą stronę. Powrót miął szybko. O 16:30 byliśmy przy samochodzie. Podczas całej wycieczki pogoda była wręcz wymarzona, słońce nawet trochę nas spiekło :P

Postanowiliśmy jeszcze zahaczyć do Zakopca, żeby coś zjeść. Padło na pizzerię, i dobrze, bo zaserwowana pizza była przepyszna :) A do tego Paulaner, miód.



Czas start


Początek asfaltem

Wodogrzmoty Mickiewicza

Wielka Siklawa


Wielki Staw


Postój przed atakiem szczytowym


Tatry Bielskie


Czarny Staw


Wielki Staw Gąsienicowy


Kasprowy Wierch


Kościelec



Świcnica

Orla Perć



Pierwszy plan: Kościelec
Drugi plan: Kasprowy Wierch
Trzeci plan: Giewont




Czuję deser...


Akcja na Orlej





  • Aktywność Wędrówka

Magistralą Tatr Niżnych Dzień 4 | Powrót na grań

Sobota, 10 września 2016 · dodano: 18.07.2017 | Komentarze 0


Dystans: ~25 km
Czas brutto: 13 h
Przewyższenie: 1346 m


Odcinek: Kolesarova - Telgart


Ostatni dzień, tak jak poprzednie od samego rana zapowiadał się pięknie, lecz upalnie. Rankiem niebo było zupełnie czyściutkie, a widok Tatr zaraz po przebudzeniu napawał pozytywną energią. Na śniadania zjedliśmy travelluncha, którego przepiliśmy kawą. Był przed nami jeszcze niekrótki odcinek, więc bez ociągania pozbieraliśmy graty i ruszyliśmy w trasę.





Na początek zejście do sedla Priehyba (1190 m). Tam czekała na nas porządna wiata oraz konkretny strumyk. Mimo, że za sobą mieliśmy jedynie krótkie zejście, zrobiliśmy postój na uzupełnienie wody. Czekało nas długie podejście pod Vapenicę, a temperatura szybko rosła.

Podczas pięcia się pod Vapenicę spotkaliśmy czterech Czechów, z którymi nawiązała się bardzo miła konwersacja oraz spożywanie alkoholu, tj bimbru z butelki po mineralnej :D Bardzo poprawiło to nam humor. Podejście było dość długie i strome. Na szczycie wyszliśmy z lasu i ponownie mogliśmy się cieszyć panoramą dokoła.






Po zejściu w przełączkę dotarliśmy do punktu, na którym skończyliśmy rok wcześniej - wtedy to zaczynaliśmy trasę w Liptovskiej Teplicce, nocowaliśmy pod namiotem w okolicach utuliny Andrejcovej, a do punktu startowego wracaliśmy przez Kralovą. Podczas pierwszego dnia mieliśmy plan podejść pod Vapenicę, lecz szukanie wodopoju zajęło nam zbyt dużo czasu, więc odpuściliśmy.

Tutaj linki do relacji z wspomnianej wycieczki:

Dzień I - http://parker09.bikestats.pl/1399336,Tatry-Nizne-D...
Dzień II - http://parker09.bikestats.pl/1399335,Tatry-Nizne-D...



Na tej hali spaliśmy przed rokiem


Pod Utuliną zrobiliśmy dłuższy postój na podsuszenie namiotu i innych betów oraz tym podobne rzeczy. Wypiliśmy po piwie oraz czystym przypadkiem trafiliśmy na moment, gdy obsługa gotowała pyszny gulasz w wielkim kotle nad ogniskiem. Podobnie jak wszyscy goście (ruch był dość spory, w tym wieli kolarzy górskich) zostaliśmy poczęstowani, za co odwdzięczyliśmy się datkiem. Bardzo miłe przeżycie.



Utulina Andrejcova




Ostatni etap wędrówki minął nam w pięknej scenerii z miejscami otwierającym się niebem, które wpuszczało nieliczne promienie słońca. Gdy już dotarliśmy na Kralovą, z powodu wiatru zrobiło się dość chłodno. Nie zwlekając obraliśmy kierunek na punkt wyjściowy - Telgart. Zejście było bardzo długie i męczące, około 1000 metrów w dół, praktycznie w linii prostej, bez żadnych zakosów. Nie było to zbyt przyjemne dla stawów, zwłaszcza, że mieliśmy za sobą już prawie 100 km marszu.

Dłużyło się, bardzo się dłużyło, ale w końcu dotarliśmy do Telgartu. Z miasteczka było donośnie słychać jakieś śpiewy, pewnie mieli jakiś festyn, czy coś.
Samochód czekał na nas cały i z powietrzem w kołach, co bardzo nas ucieszyło, bo trochę się martwiliśmy. Z ulgą zrzuciliśmy ciężkie plecaki i ruszyliśmy w drogę do domu.


PODSUMOWANIE

W
 trzy i pół dnia udało się nam ukończyć całą Magistralę Tatr Niżnych - w sumie wyszło nieco ponad 100 km
Przewyższenie, które zrobiliśmy to jakieś 5350 m.

Była to zdecydowanie nasza najdłuższa i najciekawsza wyprawa, jaką dotychczas odbyliśmy. Pogoda oraz widoki udały się idealne. Również czasowo wszystko było dograne na ostatni guzik.

Oby więcej takich tripów ! 





  • Aktywność Wędrówka

Magistralą Tatr Niżnych Dzień 3 | Najcichszy odcinek Magistrali

Piątek, 9 września 2016 · dodano: 02.01.2017 | Komentarze 0



Dystans: ~28 km
Czas Brutto: 13 h
Przewyższenie: 1230 m


Odcinek:
Chata im. gen. Stefanika (1740m) - Kolesarova (1508 m)


Odcinek granią

Trzeci dzień wyprawy rozpoczęliśmy od solidnej jajecznicy w schronisku, którą zamówiliśmy już poprzedniego wieczoru. Było warto bo smakowała wspaniale, a także nie traciliśmy czasu na gotowanie.

Nie mieliśmy ustalone gdzie chcemy tego dnia dojść, ale zależało nam, żeby dotrzeć jak najdalej, tak, aby na ostatni dzień został nam jak najkrótszy odcinek. Nie zwlekaliśmy się z wymarszem, podobnie jak Słowak, z którym dzień wcześniej szliśmy łeb w łeb. Dziś zapowiadało się być podobnie.

Pierwszy odcinek prowadził nas do przełęczy Certovica, przez którą przebiega droga asfaltowa przecinająca w poprzek Tatry Niżne. Praktycznie całość prowadziła granią, a dokoła rozciągały się piękne widoki. Nawet Tatry Wysokie się pokazały, choć nie do końca wyraźnie. Słońce po raz kolejny dało mi się we znaki, właściwie nie tylko mi, zsolidaryzował się ze mną tata (dzień wcześniej zostawił czapkę przy źródle). Najgorsze było to, że w schronisku można było kupić czapki, a my tego nie zrobiliśmy.
Na jednym z pomniejszych szczytów zrobiliśmy krótką przerwę na batona i zamieniliśmy kilka słów z owym Słowakiem,okazało się, że był to ksiądz. 
Na przełęczy Certovica zatrzymaliśmy się na piwo w zajeździe i przy okazji obczailiśmy mapę. 


Widok z okolicy schroniska


Chata gen. Stefanika


Droga pod Hopoka w budowie, mam nadzieję, że położą asfalt


Kralova majaczy w oddali


Od lewej: Derese, Chopok, Dziumbier (na przełęczy widoczne również schronisko)


Słabo widoczne Tatry Wysokie


W dole widać przełęcz


Chwila relaksu przy piwie



Odcinek zaroślami

Za przełęczą szlak całkowicie zmienił swój charakter. Z otwartych grzbietów weszliśmy w gęste zarośla, z rzadkimi tylko prześwitami. Marsz stał się dużo wolniejszy, szlak zakręcał między powalonymi drzewami oraz innymi przeszkodami, a nie raz trzeba było przechodzić pod lub nad nimi. Jednak były też plusy, dosłownie wszędzie dookoła rosły tam borówki, a więc mogliśmy jeść do woli i powiem szczerze, że ciężko było się oderwać :P 
Dało się zauważyć, że jest to trochę zapomniany odcinek Magistrali, ilość turystów, których na nim spotkaliśmy była naprawdę mała w porównaniu z częścią na zachód od przełęczy Certovica. Tak małe zagęszczenie utrzymywało się aż utuliny Andrejcovej do której dotarliśmy dnia następnego. 


Borówki!



Prawdziwek olbrzym




Reorganizacyjny postój


Po około 8 km od przełęczy zrobiliśmy sobie dłuższy, reorganizacyjny postój pod małą chatką. Wysuszyliśmy ciuchy, daliśmy odetchnąć stopom, w pobliskim źródełku uzupełniliśmy wodę oraz zjedliśmy ciepły posiłek. Taki postój to naprawdę dobra rzecz, można solidnie wypocząć, a dalszy marsz w suchej odzieży i wywietrzonych butach jest dużo przyjemniejszy.
Chwilę po nas na miejsce od drugiej strony dotarło trzech bikerów górskich. Byłem nieco zaskoczony, że ktoś tłucze się rowerami po takim terenie. Oni zaczęli się rozkładać, my zaś ruszyliśmy w dalszą drogę.




Nasza miejscówka


Źródełko


Gdzieś tam między drzewami migają Tatry


Jedna z licznych przeszkód


A tu druga




Zachód

Niedługo przed zachodem słońca w końcu wyszliśmy na otwartą przestrzeń, na niebie zaczęły się wyczyniać niesamowite rzeczy. Miałem olbrzymią ochotę zostać tam i podziwiać zachód słońca. Niestety mieliśmy przed sobą jeszcze kawał drogi, nie mogliśmy zostawić takiego odcinka na ostatni dzień. Zrobiłem więc kilka fot i ruszyliśmy dalej. 
Najciekawiej zrobiło się, gdy akurat zeszliśmy w kolejną przełęcz i byliśmy całkowicie osłonięci drzewami. Miedzy gałęziami było widać rozżarzone na czerwono niebo. Co za pech, przez trzy z czterech dni było nam dane oglądać zachód. Żaden z nich nie był spektakularny. Ten był. 



Oświetlona dolina


Mordor


Byle do celu

Gdy już się całkiem ściemniło zatrzymaliśmy się, żeby spojrzeć na mapę. Nie zapowiadało się, żeby za szybko ukazała się nam jakaś polana. Postanowiliśmy iść do pierwszej dogodnej miejscówki na obóz, liczyłem, że nastąpi to szybko bo buty zaczęły mi obgryzać pięty. Poza tym marsz ciemną nocą, przez całkowitą dzicz miał niesamowity klimat, a dobiegające z oddali nawoływania jeleni były wręcz przerażające.

Dość niespodziewanie biwak rozbiliśmy na szczycie Kolesarowej (1508 m). A rozbiliśmy go dosłownie na szlaku, bo miejsca nie było za wiele, ale generalnie było bardzo przyjaźnie i dość równo. Jedyną rzeczą, która zaczęła mnie niepokoić była olbrzymia ilość ślimaków - szkodników zbliżających się do namiotu. Perspektywa poranka w namiocie oblezionym tymi plugawymi pomiotami nie była zbyt ciekawa. Podejrzewam też, że doczyszczenie namiotu z ich wydzieliny nie byłoby możliwe. Bez namysłu złapałem za porządnego bucoka i zacząłem tłuc wszystkie dziady w promieniu naszej małej polanki. Skończyłem dopiero, gdy nie widziałem już więcej szkodników. Nie byłem pewien, czy podziała to na dłuższą metę, lecz wiedziałem, że na pewno zminimalizuje szkody.
Wieczór był niespodziewanie cichy i ciepły.


Daleko jeszcze?




  • Aktywność Wędrówka

Magistralą Tatr Niżnych Dzień 2 | Spacerek granią

Czwartek, 8 września 2016 · dodano: 17.11.2016 | Komentarze 0


Trasa: Sedlo pod Skałką (~1500 m) > Latiborska Hola (1643 m) > Durkova (1750 m) > chata Durkova (postój) > Chabenec (1950 m) > Polana (1890 m) > Derese (2004 m) > Chopok (2024 m) > DZIUMBIER (2043 m) > Chata gen. Stefanika (1740 m)

Dystans: ~30 km (Sedlo pod Skałką - Chata im. gen. Stefanika)
Czas brutto: ~13 h
Przewyższenie: 1685 m



Nauczka ze słońcem

Wiedząc, że czeka nas długa droga, jeszcze przed wschodem słońca zaczęliśmy się zbierać w drogę. Niebo było czyściutkie, zapowiadał się kolejny upalny dzień.  Widoczność również nie była najgorsza, a w niektórych dolinach kotłowały się jeszcze mgły.
Śniadanie zjedliśmy w tym samym miejscu co kolację dzień wcześniej (pozostawione tam na noc przedmioty nie zostały spenetrowane przez niedźwiedzie ;) ).
Już podczas pierwszych kilometrów uświadomiłem sobie, że błędem było nie wzięcie czapki z daszkiem. Słońce tego dnia było wyjątkowo uciążliwe, a niebo praktycznie bezchmurne. Cały czas poruszaliśmy się na wschód, więc musiałem się tak pomęczyć do około godziny 12, kiedy to słońce zaczęło się nam chować za plecami.



Tatry z rana


Poranne mgły


Słońce budzi się ze snu


Zbieramy się





Grzbietem do Durkovej

Pierwszym szczytem, który przyszło nam zdobyć była Latiborska Hola (wcześniejszą, Velką Holę szlak mijał bokiem). Dalej mijając kilka hopek po drodze weszliśmy na Durkovą, a z niej zeszliśmy do schroniska o tej samej nazwie w którym zatrzymaliśmy się na dłuższą przerwę.
Miejscówka okazała bardzo fajna i przestrzenna. Spotkaliśmy tam Słowaka, z którym szliśmy później na równi aż do Certovicy i jak się okazało był księdzem.
Rozłożyliśmy śpiwory, aby trochę się wysuszyły, z nóg zdjęliśmy zagrzane już buty, a w pobliskim źródełku uzupełniliśmy wodę i trochę się odświeżyliśmy, było to niesamowicie przyjemne uczucie, upał, zimna woda ze strumienia, spokój i góry dokoła.
Niestety co dobre, to szybko się kończy. Przegrupowani, odświeżeni, i z lżejszymi śpiworami ruszyliśmy dalej. 


Od prawej: Velka Hola (1640 m), Latiborska Hola (1643 m)


Z Tatrami w tle


Choc


Skałka (1980 m) - południowa odnoga odchodząca od głównej grani Tatr Niżnych


Kawka


Pupil





Chabenec, niesamowity punkt widokowy

Po wyruszeniu z utuliny Durkovej rozpoczęliśmy wg mnie najlepszy widokowo odcinek całej głównej grani Tatr Niżnych. Szczególne wrażenie zrobiła na nas panorama ze szczytu Chabenec na całą dalszą część grani z wszystkimi dwutysięcznikami w centrum oraz Kralovą Holę w oddali (my akurat widzieliśmy tylko jej zarys, ponieważ powietrze nie było wystarczająco przejrzyste). Zatrzymaliśmy się tam na dłuższą chwilę, aby porobić jakieś fotki, wyjąłem nawet mój przenośny statyw, co nie zdarza mi się za często. Wtedy też tata mający na głowie zmoczonego Buffa zapragnął założyć czapkę z daszkiem. I sobie jej nie założył, bo już jej nie miał. Będąc przy źródle założył ją na głowę drewnianemu niedźwiedziowi, z którego wypływa woda ze źródełka przy Durkovej. Przepadło, niestety, nie było już opcji, żeby się wracać. Siłą rzeczy musiał się ze mną zsolidaryzować w walce ze słońcem święcącym po oczach.
Lecz tego dnia już nie było źle, w większości słońce było za plecami, a do tego momentami zachodziło za pojawiające się chmury.




Spojrzenie za siebie



Liptovska Mara



Masyw Skałki - potężna odnoga głównej grani


Chopok z widocznym na szczycie schroniskiem oraz Derese





Kamienną aleją na Chopoka

Zaczynając podejście pod Derese weszliśmy na ścieżkę ułożoną z wielkich, niekiedy olbrzymich kamieni, która ciągnęła się aż za Chopoka. Generalnie nie jestem za tego typu usprawnieniami, ale w tym przypadku jest to uzasadnione. Kamienie, można powiedzieć, gruzowisko, jest tam bardzo nieregularne i niebezpieczne, o skręcenie kostki nietrudno, a odcinek ten ma dobre kilka kilometrów.
Pierwszą rzeczą, która zwróciła na siebie moją uwagę kiedy dochodziliśmy do Chopoka była zygzakowata, szeroka szutrowa droga prowadząca (od strony południowej) na szczyt, jak widać w budowie. Liczę na to, że zostanie ona wkrótce pokryta asfaltem i stanie się Mekką kolarzy zwiedzających Słowację.




Strome zbocza od strony północnej


Droga na Chopoka


Po dotarciu na Chopoka zwiedziliśmy okolicę szczytu, między innymi Rotundę. W małym schronisku obok zrobiliśmy krótką przerwę na piwo i przeanalizowanie mapy. A plan był prosty, dotrzeć do chaty im. gen. Stefanika, no i oczywiście po drodze zdobyć jeszcze Dziumbiera.

Lecim!



Schronisko na szczycie


Rotunta Chopok - wnętrze


Downhillowe trójkołówki



W schronisku można oglądać kolekcję banknotów, naklejek oraz magnesów z całego świata





Spotkanie

Przed Dziumbierem mieliśmy miłe spotkanie z dwoma dorodnymi kozicami, które bardzo ładnie pozowały mi do zdjęć i praktycznie nic nie robiły sobie z naszej obecności. Podejście na szczyt zbaczało z głównej grani, więc postanowiliśmy zostawić plecaki na przełęczy i na lekko polecieć na górę. Nie bez powodu użyłem słowa polecieć, bo tylu kilometrach z pełnym rynsztunkiem zrzucenie całego balastu było wręcz zbawienne. Od Chopoka nie spotkaliśmy żadnych turystów, więc stwierdziliśmy, że nasz dobytek będzie bezpieczny (Nawet jeśli by byli, to raczej turysta jako taki nie idzie w góry po to, żeby okradać innych, tak przynajmniej mi się wydaje).

Na szczyt dotarliśmy kilka minut przed zachodem słońce, chyba lepszej pory nie mogliśmy sobie wymarzyć. Tak jakbyśmy to zaplanowali. Jako, że podczas podejścia minęła nas turystka, tata zdecydował wrócić na przełęcz, aby upewnić się, czy plecaki były całe, ja natomiast zostałem na szczycie, żeby pstryknąć kilka fot. 

Plecaki jak się okazało były nietknięte (tego się spodziewaliśmy, ale lepiej dmuchać na zimne). Pozwoliliśmy sobie obejrzeć końcówkę zachodu, po czym zdecydowanym krokiem ruszyliśmy do schroniska. Na miejsce udało się nam dotrzeć jeszcze w półmroku, lecz z naciskiem na mrok. Jak się okazało, było ono bardzo duże, a na sali było sporo osób. Zajęliśmy stolik, zamówiliśmy piwo i odetchnęliśmy z ulgą. W sklepiku z pamiątkami dostępne były czapki z daszkiem, postanowiłem, że rano sobie kupimy. W międzyczasie bardzo miła pani kelnerka wytłumaczyła nam gdzie jest pola namiotowe, a my korzystając z okazji zamówiliśmy sobie śniadanie - jajecznicę. Kolację zaś zjedliśmy na zewnątrz, przy gwiazdach. Noc była bardzo ciepła, a niebo czyściutkie.




Cześć


Szczyt jest pocięty takimi stromymi żlebami, trzeba uważać


Tatry Wysokie praktycznie całkowicie się schowały



Dziumbier zdobyty



Dziumbier - 2043 m


Derese (po lewej) oraz Chopok (po prawej) na tle zachodzącego słońca


A to niespodzianka, kozica uchwycona na tle zachodu, oł je!


To co każdy wędrowiec kocha w górach


Na miejscu!


Wymęczony, spalony, ale jakże zadowolony!


Piwko się należy


Czas rozbić kemping przy bezchmurnym niebie





  • Aktywność Wędrówka

Magistralą Tatr Niżnych Dzień 1 | Witaj przygodo

Środa, 7 września 2016 · dodano: 02.11.2016 | Komentarze 1


Kilka słów o idei i o tym jak dotarliśmy na start

Od dawna już planowany wypad miał wyglądać dużo inaczej, niż faktycznie wyszło. Jeszcze podczas mojego letniego urlopu stwierdziliśmy z tatą, że jesienią uderzymy na Słowację, z zastrzeżeniem, że zrobimy to w nietypowy sposób. Zamiast dwa razy jechać na dwa dni i kręcić setki kilometrów oraz tracić czas na dojazd, pojedziemy raz, a dobrze. Dzień mieliśmy przeznaczyć na Wielkiego Chocza, a kolejne trzy na zachodnią część Tatr Niżnych. Tak to miało pierwotnie wyglądać.

Szczęście, że mieliśmy dużo czasu na namysł. Z biegiem czasu pomysł diametralnie wyewoluował. Doszliśmy do wniosku, że wiele założeń było bardzo niepraktycznych. Na przykład to, że idąc na jeden dzień na Choca potrzebowalibyśmy dużo innego ekwipunku i plecaka, niż idąc na trzy dni w Niżne. Nie było sensu brać ze sobą oo auta po dwa plecaki i bawić się w przepakowywanie i gracenie w samochodzie.

Po kilku zmianach stanęło na tym, że spróbujemy przejść Magistralę Tatr Niżnych, trasę, której przejście jest szacowane na około 5 dni.

PLAN A - zakładał przejścia całości trasy (Donovały - Telgart) w trzy i pół dnia, czyli tyle i faktycznie mieliśmy czasu. W praktyce mało wierzyliśmy, że jest w ogóle szansa, aby się udało, ale wciąż był to domyślny plan.

PLAN B - przewidywał nieco krótszy wariant - czyli zboczenie z Magistrali na seldu Prihybka za Vapenicą i zakończenie trasy w Helpie.

PLAN C - Był i taki. Zakładał nieplanowany wypadek/zdarzenie uniemożliwiające dalszą wędrówkę, bądź zmuszające nas do wcześniejszego skończenia wyprawy. Plan zakładał tylko zachodnią część Magistrali. Czyli odcinek Donovały - Sedlo Certovica. Z miejsca docelowego mieliśmy autobusem/stopem dotrzeć do samochodu.


Plany planami, ale żeby w ogóle zacząć wycieczkę trzeba było jakoś dostać się na start. Do Telgartu, czyli miejsca docelowego dojechaliśmy samochodem (na miejscu byliśmy o 7), ale stamtąd musieliśmy dotrzeć do Donovał. Tutaj pojawił się pierwszy problem. Na szczęście po dość długim kopaniu po Słowackich stronach (oczywiście wcześniej w domu, nie jak już byliśmy w Telgarcie) udało mi się dograć dojazd. Nie znalazłem żadnego bezpośredniego połączenia. Do Bańskiej Bystrzycy udaliśmy się pociągiem, a stamtąd autokarem dotarliśmy do Donovał, dokładnie na sam początek Magistrali.

Przejazd koleją był sam w sobie atrakcją. O godzinie 8:23 wyruszyliśmy z przystanku w Telgarcie. Pociąg był idealnie na czas. Odcinek 90 km zajął nam około dwóch godzin. Jechało się przyjemnie i wygodnie, a mnie udało się nawet zmrużyć oko. Cena za przejazd nie była jakoś wygórowana. O ile dobrze pamiętam, za dwa bilety zapłaciliśmy chyba 9,90 euro. W Bystrzycy byliśmy na czas.

Okazało się, że dworzec jest w przebudowie i został tymczasowo przeniesiony gdzie indziej. Autokar, lecący z Bratysławy do Bardejova miał być o 11:30, godzina zapasu była nasza. Dobrze, że była. Po dotarciu na dworzec mieliśmy jeszcze czas, żeby się załatwić i zrobić zakupy. O 11 byliśmy już gotowi. Wtedy akurat podjechał nasz autokar. Wpakowaliśmy się do środka i o czasie wyruszyliśmy do Donovał. Na miejscu byliśmy kilka minut przed południem.

Całość dojazdu minęła nam tak gładko, płynnie i na czas, że do dziś nie mogę wyjść z podziwu, bo miałem dużo obaw i pytań. 'Czy pociągi w ogóle będą kursować' , 'Czy zdążymy na przesiadkę' i inne takie, a także doświadczenie, że rzadko wszystko udaje się na czas, zwłaszcza w nieznanym terenie.
Tym razem było inaczej, tak jak być powinno. O równiutkiej 12, czyli co do minuty, jak w planie, wyruszyliśmy na spotkanie szczytom Tatr Niżnych.


Schroniska w Telgarcie, które znaleźliśmy na mapie były wyzamykane, więc samochód musieliśmy zostawić przy drodze pod czyimś domem. Nie było nam to w smak, ani trochę.


Jeden z dwóch wiaduktów w Telgarcie. Za nim jest pętelka i tunel.


Tunel, z którego nadjechał nasz pociąg.


Kralova - tak blisko, a tak daleko.


Podziwiamy widoki.


Na dworcu kolejowym w Bańskiej Bystrzycy.


Donovały - przystanek, a zarazem początek szlaku.

Trasa:

Donovały (980 m) > Vrchluka (1035 m) > sedlo Hadlanka (1140 m) > Hiadelskie sedlo (1102 m) > Velka Chochula (1753 m) > Kosarisko (1685 m) > sedlo pod Skałką (~1500 m)

Dystans: ~20 km
Czas brutto: 7 h
Przewyższenie: 1270 m (wg Słowackiej interaktywnej mapy internetowej)



Czas przepalić mięśnie

Miejscowość zaskoczyła nas bardzo pozytywnie, zrobiła na nas całkowicie odwrotne wrażenie, niż Telgart. Było czysto, przejrzyście, nigdzie nie było widać Cyganów, a dokoła były kurorty, hotele i wyciągi, nad którymi górowały pobliskie szczyty. Dosłownie jak w Austriackiej wiosce w Alpach. Bardzo pozytywnie.

Początkowo szlak prowadził asfaltem, równolegle ze szlakiem rowerowym, jednym z wielu w okolicy. Było bardzo ciepło i słonecznie, a nachylenie od razu było dość duże. Zanim weszliśmy na właściwy szlak pieszy i schowaliśmy się w lesie, mogliśmy jeszcze spojrzeć na pięknie prezentujące się Donovały z południowej strony.

Niedługo przyszło nam nacieszyć się cieniem, bo po krótkim odcinku wyszliśmy na połoninę. Zamiast cienia, trzeba było cieszyć się widokami - jak dla mnie bomba :)

Zaliczając po drodze Keckę i Kozi Chrbat dotarliśmy do Hiadelskiego sedla (1099 m). Mimo stosunkowej niskiej wysokości widoki były już bardzo zachęcające. Widzialności, może nie powalająca, lecz nie mogliśmy narzekać. Na przełęczy zrobiliśmy postój na uzupełnienie wody ze źródełka i przekąszenie batona, czy tam jakiejś innej chałwy. Towarzystwa dotrzymała nam czwórka Słowaków, minęli nas również dwaj cykliści.



Spojrzenie na Donovały i masyw Velkiej Chochuli (1753 m) w tle.


Rzut oka na Velką Fatrę.


Wyciąg nad miasteczkiem


Jak by tu założyć tego Buffa??


Pierwszy punkt widokowy - Kozi Chrbat (1330 m)


Hiadelskie sedlo - wiata i szalejący kolarze górscy


Masyw Velkiej Chochuli

Czyli grupa najwyższych szczytów, które zdobyliśmy pierwszego dnia. Kolejno:

- Prasiva (1652 m)
- Mała Chochula (1720 m)
- Velka Chochula (1753 m)
- Kosarisko (1695 m)

Był to zdecydowanie najprzyjemniejszy odcinek tego dnia. Początkowo stromy, ale po zaliczeniu Prasivy nachylenie ustąpiło i w pełni mogliśmy się nacieszyć widokami. Przed nami odsłoniła się dalsza część Magistrali, z Tatrami Wysokimi w tle, oraz masyw Choca, tak, tego na który mieliśmy pierwotnie iść. Dalej na lewo Mała Fatra, jeszcze dalej na południowy zachód - Wielka Fatra.



Podejście pod Prasivę. Trochę lasu, trochę kosówki.




Magistrala.


W tle masyw Choca.


Słońce już nisko.


Najwyższy szczyt dnia zaliczony - Velka Chochula (1753 m).


Jesienne kolory zawsze się uwydatniają podczas zachodu.

Zachód

Co do noclegu, nie mieliśmy żadnego ustalonego miejsca. Taszczyliśmy ze sobą namiot, więc byliśmy relatywnie niezależni. Warunkiem był kawałek równego gruntu. Zdecydowaliśmy, że nie będziemy podróżować po zmierzchu, więc schodząc z Kosariska zaczęliśmy się rozglądać za dogodnym miejscem na biwak. Takowych na szczęście nie brakowało, a to które znaleźliśmy w okolicy sedla pod Skałką było wręcz wymarzone. Prawie idealnie płaski teren osłonięty kosówką. Kwadrans przed zachodem zakończyliśmy marsz.

Zrzuciliśmy plecaki, chwyciłem za statyw i żwawo ruszyłem na pobliską kopkę, żeby uwiecznić zachód słońca, a tata zacząć rozbijać namiot. Gdy słońce już zaszło, a nasz kemping był już gotowy, przyszedł czas na upragnioną kolację. Gotowanie naturalnie urządziliśmy z 200 metrów od obozowiska, tak w razie niedźwiedzi, czy cuś ;).

Po ciężkim dniu wołowina na ostro smakowała wręcz kapitalnie.

Latiborska Hola na wprost, a na którejś z polanek w dolinie miejsce gdzie spaliśmy (nie pamiętam dokładnie na której).






  • Aktywność Wędrówka

Tatry Zachodnie - Jakubina

Sobota, 2 lipca 2016 · dodano: 14.08.2016 | Komentarze 1


Dystans - 20 km
Przewyższenie - 1557 m

Trasa: Uzka Dolina > Jakubina (2194 m) > Kończysty Wierch > Rackova Dolina > Uzka Dolina


Wypadzik ojca i syna w Tatry zaraz po moim przylocie do ojczyzny. Takie rozpoczęcia urlopów mi pasują :) Startujemy o piątej godzinie, słońce akurat świta. Mimo krótkiego snu i ciężkiego dnia wcześniej wstaję wypoczęty i pełen motywacji wsiadam za kółko. O tej porze droga jeszcze pusta i przez Sącz szybko się przebijamy. Przy tak niskim natężeniu ruchu jedzie się kapitalnie, wschodzące słońce również nie przeszkadza, bo jedziemy w kierunku zachodnim. Na polu namiotowym w Rackovej Dolinie meldujemy się po 2:30 h jazdy, kupujemy bilety, a o ósmej rozpoczynamy eksplorację.

Pierwszy odcinek prowadzi nas drogą żwirową, wzdłuż płynie strumyk. Wkrótce docieramy do Niżnej Luki (945 m), tam odbijamy w lewo na właściwy szlak. Od razu robi się stromo. Trochę kluczymy, bo szlak nie jest jednoznaczny, wiele rozwidleń zrobionych przez ludzi, a oznaczeń mało. Pniemy się lasem do góry. Wokół wiele wiatrołomów, więc nawet w niższych partiach widoki dopisują. Po drodze przyczepiają się do nas bardzo nachalne muchy i bąki. 

Szybko wychodzimy z zalesionej strefy i w pełni możemy się już cieszyć widokami. W oddali pokazują się nam pierwsi turyści. Przejrzystość powietrza może nienajlepsza, ale Niżne dobrze widać. Urozmaicony szlak wiedzie nas hopkami coraz wyżej i wyżej.

Około 12:30 stajemy na szczycie Jakubiny. Widoki z góry przednie. Na południe Tatry Niżne, Na zachód pasmo Rohaczy, na północ tereny 'nizinne' i wreszcie na wschód Tatry Wysokie, częściowo w chmurach, co dodaje im klimatu. 

Kontynuujemy zielonym do Jarząbczego Wierchu, potem w prawo, czerwonym, w kierunku Kończystego Wierchu. Tam spotykamy rodziców z dziećmi, na oko 6-7 latki, które szastają nazwami szczytów jak starzy, łał :)

Gdy zaczynamy zejście w Rackovą Dolinę zaczyna się mocniej chmurzyć, a z nieba zaczynają padać dość wielkie, choć rzadkie krople. Po chwili na szczęście przestaje. Nie śpieszymy się, zatrzymujemy się przy źródełku, żeby przefiltrować trochę wody. Smakuje wybornie, świeża i zimna. Po chwili od strony Słowackiej przelatuje nad nami śmigłowiec i przez dłuższą chwilę zawisa gdzieś w okolicy Kończystego. Co się stało, nie wiadomo, schodzimy dalej. Cała dolina robi naprawdę duże wrażenie.

Ostatni odcinek prowadzi drogą kamienistą. Po dotarciu na miejsce rozkładamy namioty, po czym idziemy do jadłodajni na jakieś piwo i ciepły posiłek.

Koło czwartej rano budzi nas ulewa z burzą. Wstajemy koło ósmej, opad chwilowo ustępuje. Udaje nam się złożyć namiot, po czym znów zaczyna padać. Opad zapowiadany jest na cały dzień, rezygnujemy więc z wycieczki i ruszamy w drogę do domu. Dobry wybór. 



















Mrukowa, Kolanin

Niedziela, 6 marca 2016 · dodano: 03.04.2016 | Komentarze 0


Po długich rozważaniach o tym gdzie jechać i czy w ogóle jechać, stanęło na tym, że mama zostanie w domu, a ja, Robert i tata pojedziemy na krótką wycieczkę gdzieś w okolicy. Padło na Mrukową. 

Około dziesiątej byliśmy na miejscu. Pogoda udała się wprost wymarzona, więc pełni energii ruszyliśmy w trasę.

Wiatka przy starcie
Wiatka przy starcie

Początkowo szlak częściowo wiódł drogą szutrową, a częściowo równolegle do niej. Po drodze minęliśmy stacje drogi krzyżowej i dotarliśmy do kapliczki. Tam zrobiliśmy krótki postój na odpoczynek i modlitwę.

Przyjemny szlak
Strumień w dole
Kapliczka w lesie
Kapliczka w lesie

Później lekko do góry i dotarliśmy do szutrowej drogi rowerowej, która lecieliśmy, aż do podejścia pod Kolanin. Przed samym podejściem natrafiliśmy na wiatę. Zatrzymaliśmy, żeby coś zjeść. Wtedy też pogoda się pogorszyła, przyszło znaczne ochłodzenie i ruszył się wiatr. 

Pod górkę
Drogą rowerową
Drogą rowerową

Chwila po płaskim
Chwila po płaskim

Coś tam widać
W  słoneczku ciepło
W słoneczku ciepło

Spod wiaty wyszliśmy zmarznięci, ale podejście z konkretnym nachyleniem szybko nas rozgrzało. Ze szczytu niestety spektakularnych widoków nie było, przez minimalne przejaśnienia niewiele udało się dojrzeć.

Ostre podejście pod Kolanin
Ostre podejście pod Kolanin

Spojrzenie w dół
Ostre podejście
Nadal podchodzimy
Na szczycie
Kolanin - 705 m

Podczas zejścia zaczęło lekko mżyć, na szczęście nie przerodziło się to w nic groźnego. Dochodząc do ścieżki rowerowej zamknęliśmy pętlę i już tą samą drogą wróciliśmy do Mrukowej. Pogoda wytrzymała.

Jakiś ciężki pojazd
Jakiś antyk


  • Aktywność Wędrówka

Na piwo do schroniska nad Wierchomlą

Sobota, 23 stycznia 2016 · dodano: 14.02.2016 | Komentarze 0


Dwa dni do końca urlopu. Trzeba korzystać, jedziemy więc z tatą spalić trochę przejedzonych słodyczy i odetchnąć świeżym powietrzem. Pogoda udaje się nam kapitalna, calutki dzień słonecznie. Choć poranek nie był zbyt przyjemny, gdy po szóstej wyjeżdżaliśmy spod domu termometr wskazywał -23*C.

Na przełęczy Huta jesteśmy o 7:20, tak jak planowaliśmy. Nadal bardzo mroźno, przygotowywanie się do wyjścia w takiej temperaturze nie jest do końca przyjemną czynnością. 

Szybko ruszamy, trzeba się rozgrzać, akurat wstaje słońce, a to bardzo motywuje. Ośnieżony las z barwach porannego słońca wygląda niesamowicie, lecz ręka marznie niesamowicie przy każdym wyjęciu aparatu.


Wschód słońca

Wschód słońca

W świetle wschodzącego słońca
W świetle wschodzącego słońca

Poranne słoneczko


Pierwszy zaliczony szczyt to Jaworzynka, właściwie nie czuć, że to szczyt, ogólnie cały grzbiet nie ma jakiegoś wyraźnego szczytu.  Cała trasa opiera się na lekkich hopkach.

W lesie biało
Jaworzynka 899 m.

Z profilu
W kierunku schroniska

Schodząc z pierwszej z nich trafiamy na małą halę z piękną panoramą w kierunku Krynicy.

Wychodzimy na polanę
Wychodzimy na halę

Na polanie
Pobliskie pasma
Białe drzewa
Błekit na niebie
Zamglone szczyty
Słońce się przebija
Lekka hopa
Beskid Niski w oddali
Busov na środku, a po prawej ledwo widoczny zarys Magury Stebnickiej (można poznać po przekaźniku na szczycie)

Krajobrazik


Na drugiej hopce zjanduje się skrzyżowanie szlaków, w lewo - Jaworzyna Krynicka, w prawo - Schronisko nad Wierchomlą. My oczywiście idziemy w prawo, jest sobota, więc na Jaworzynie na pewno tłumy.

Postój na herbę
Postój na herbę

Po osiągnięciu najwyższego punktu wyprawy pozostało nam tylko zejście, aby dotrzeć do schroniska. Było ono całkiem ciekawe. Jeszcze będąc w lesie, między drzewami zamajaczyły nam Tatry. To od razu poprawiło nam humory, mieliśmy obawy, że widoczność będzie słaba. 

Najwyższy punkt
Najwyższy punkt - Runek Czubakowski (1084 m).

Bielej niż gdzie indziej
Biało, bielej niż gdzie indziej!

Podczas drogi powrotnej

Tatry już się wyłaniają
Tatry już się wyłaniają

Przymglone szczyty
Schronisko
Schronisko, a za nim...

Przy schronisku
Piesio
Kotek

Przy robieniu zdjęć wymarzłem niesamowicie w dłonie. Na szczęście w nagrodę  w środku czekał już na mnie pyszny grzaniec, po nim danie dnia, czyli 'Kogel' z wołowiną oraz pierogi z jagnięciną, a na deser szarlotka na ciepło. Oj napchalismy się, aż nie chciało się wstawać, a tu trzeba było ruszać w drogę powrotną.

Tatryyyy
Wysokie

Taterki
Zachodnie

Góry i okulary
Polaryzacja
To są Tatry ;)
Przez szybę
Pijąc grzańca
Pijąc grzańca

Piękna panoramka
Delikatnych cirrusów momentalnie przybywało

Oto schronisko
Ostatni rzut oka na schronisko


Podczas drogi powrotnej minęliśmy całkiem dużo turystów, w tym duża cześć na nartach. Powrót ą samą drogą, po drodze mieliśmy dwa podejścia do pokonania. 

Coraz więcej chmurek
Gdzieś w lesie
W dolnych partiach zbiera się mgła
W dolnych partiach zaczęła zbierać się mgła

Na zbliżeniu
Widoczek number łan
W kierunku Krynicy

W lesie
Zaraz będzie ciemno
Niedługo będzie zachodzić
Słońce już dość nisko, robi się zimno



Przy samochodzie byliśmy o 15. Do domu jechało się ok, warunki na drogach były w większości dobre. Na Wawrzce ładna panorama słońca chylącego się ku zachodowi. 

Na hucie
Wsiadamy.



  • Aktywność Jazda na rowerze
Uczestnicy

Liwocz

Piątek, 22 stycznia 2016 · dodano: 08.02.2016 | Komentarze 2


Jaki by to był urlop bez wizyty na Liwoczu. Tym razem nietypowo, bo nie na rowerze, a pieszo. Dzień wcześniej zrobiliśmy sobie razem z Kubą rozgrzewkę podczas spaceru w środku nocy na Korczynę. Wyszło nam jakieś 12 km.

Na miejsce przywiózł nas tata Kuby. Pozdrowienia dla niego :). 
Koło 14 ruszyliśmy spod tartaku w Jabłonicy. Początek trasy drogą drwali, tą którą po raz pierwszy zaliczałem Liwocz razem z Arkiem jakieś 7 lat temu.

Pod liwoczem


Drewno
Teraz przed nami kawałek zejścia


Pod wiatą zatrzymaliśmy się na kanapkę . Momentami zdawało się, że niebo się ciut przejaśnia. Liczyliśmy, że ze szczytu uda nam się obejrzeć zachód słońca.

Przed nami wiata
Przed nami wiata

Sople lodu

Chyba nie będzie dobrej widoczności

Chyba nie będzie dobrej widoczności


Dalszy odcinek prowadził kilkoma hopkami, następnie odbiliśmy w lewo na zielony szlak (też będący drogą kamienistą). Tak przez dłuższy czas nachylenie było dosyć duże. Na kolejnym skrzyżowaniu dróg spotkaliśmy gościa cisnącego na górę rowerem.  Aż do samego końca siedzieliśmy mu na ogonie. Tempo miał niewiele większe niż my, ale prawie cały czas jechał, tylko w kilku krytycznych momentach musiał prowadzić. 

Biało Biało
Portrecik
Zasuwa na szczyt
Jedyny spotkany turysta, na rowerze


Na szczycie nawiązała nam się całkiem miła rozmowa. Z wieży niestety niczego nie dojrzeliśmy. Śnieg zaczął mocno sypać. Nowo poznany kolega ruszył w drogę powrotną, a my czekaliśmy na jakieś przejaśnienie. Niestety się nie doczekaliśmy.

Jedyny spotkany turysta
Drogozwkaz
Zaraz przed szczytem

Na wieży
Też na wieży
Pod wieżą


Droga powrotna prowadziła zielonym szlakiem w kierunku Czermnej. Założyliśmy raki i rozpoczęliśmy zejście. Tak i ja, jak i Kuba szliśmy tą drogą pierwszy raz. Przy wyjściu lasu, pod wiatą zdjęliśmy raki i zjedliśmy po batonie. Ostatnia część trasy wiodła asfaltem, a dokoła było już ciemno. Gaz trzymałem na podorędziu, ale na szczęście nie byłem zmuszony go użyć. Na drodze głównej spotkaliśmy się z tatą Kuby, który zawiózł nas do domu.



  • Temperatura -11.0°C
  • Aktywność Wędrówka

Busov

Niedziela, 17 stycznia 2016 · dodano: 07.02.2016 | Komentarze 1


Wyjeżdżamy wraz z tatą z domu gdzieś koło dziewiątej. 28-ósemka w dobrym stanie, boczne drogi oblodzone więc nie szaleję. Miejsce docelowe - Wysowa-Zdrój. Samochód zostawiamy niedaleko cerkwi. 

Pierwszy odcinek wycieczki to podejście pod Sedlo Cigelka (645m). Początkowo wydaje się nam, że jest bardzo zimno, ale już po krótkim odcinku się rozgrzewamy. Lekkie podejście mija bardzo szybko, na przełęczy jemy po lodowym batonie zbożowym (przy takiej temperaturze niestety robią się na kamień). Słońca niestety brak, ale niebo wygląda za to bardzo ciekawie. 

W Wysowej
Pierwsze podejście
Podejście pod Sedlo Cigelka

Sedle cigelka
Sedlo Cigelka


Już na początku zejście wychodzimy z lasu, a naszym oczom ukazuje się piękna panorama najwyższych szczytów Beskidu Niskiego. Po prawej Lackowa (997 m), po lewej masyw Busova (1002 m), a pośrodku, w dolinie mała miejscowość - Cigelka. Całe zejście wiodło otwartym terenem, krótkimi momentami nawet wychylało się słońce.

Widok na Słowację
Widok na Słowację

Schodzimy
W dolinie Cigelka

Masyw Busova
Masyw Busova

Podobnież
Masyw Lackowej
Masyw Lackowej

Lecim do Cigelki
Coraz bliżej


W Cigelce spokój, jak to w Słowackiej wsi. Mija nas może ze trzy samochody, pieszych nie widać w ogóle. Jeden z samochód się zatrzymuje, a Słowak pyta nas, czy nie widzieliśmy psa, który mu zaginął. Niestety nie pomagamy.
Jak się później okazuje miejscowość jest podzielona na dwie części, tą którą zwiedziliśmy na początku, czyli słowacką, oraz cygańskie slumsy, przez które musimy jakoś przebrnąć. Zaraz po wejściu zaczynają nas obskakiwać grupki natrętnych dzieci, sępiących o pieniądze oraz słodycze. Pierwszej grupce dajemy batona na odwal się. Drugą już ignorujemy, ale nie jest to łatwe, bo natręty idą za nami dobre kilkaset metrów. 

Cerkiew w Cigelce
Cerkiew w Cigelce


W końcu się od nich uwalniamy, wchodzimy w las i rozpoczynamy podjeście. Śnieg dość śliski, zakładamy więc raczki.  Jeśli chodzi o oznaczenia, to prócz jednego znaku na początku, to zero. Bez GPSa w telu można by sobie nadłożyć trasy. 
Początek podejścia z umiarkowanym nachyleniem. Obchodzimy szczyt meandrą i rozpoczynamy finalny odcinek - czyli ostrą ściankę. 

Ubieramy raki
Czas ubrać raczki

Lackowa
Fragment Lackowej

Ośnieżone krzaki
Herbatka
Herbatka

Stromo
Stroma końcówka

Przemy na szczyt
Od dołu


Ze szczytu widoki byłyby super, niestety pogoda nie pozwoliła zobaczyć zbyt wiele. W kierunku północnym coś było widać. Na południe zero. Zaraz po nas na szczyt dociera trzech chłopaczków ze Słowacji. 
Wpisujemy się do księgi gości, kilka fot i już jesteśmy zmarznięci. Termometr na szczycie pokazuje -11*C, a do tego mocno wieje. 

Widok z Busova
Biało wokół
Nie widać za wiele
Nie widać za wiele 

Ale bia lo
Na szczycie 1002
Na szczycie - 1002 m

Termometr na szczycie -11
Termometr oraz księga gości na szczycie
-11*C


Wracając omijamy slumsy, idąc polami na przełaj. Pogoda się psuje, robi się mała zamieć. Podczas podejścia pod granicę widoczność spada dramatycznie. Na przełęczy znów lodowy baton, potem zejście do Wysowej, podczas którego robi się ciemno, a ja zaczynam marznąć w dłonie.

Schodzimy na przełąj
Schodzimy na przełaj

Robi się zamieć
Robi się zamieć

Pod seldo
Sedlo Cigelka - wiata
Góry dla ludzi gór, chołota i śmieci zostają na dole