Info

avatar
Imię:
Artur
Wiek:
27
Miejscowość:
Biecz/Libusza Slough

PRAKTYCZNIE NIC NIE AKTUALNE, ALE MAM AMBITNY PLAN WRZUCAĆ CHOĆ CIEKAWSZE WYPADY
Na bikestatsie od: 19.07.2013r.
Kilometry na bikestatsie: 37944.96
Kilometry w terenie: 305.64
Prędkość średnia: 18.31 km/h

TOP

Dystans dzienny:
1. Bieszczady 2016 - 305 km
2. Velka Domasa, Słowacja 251.22 km
3. Góry Lewockie 221.16 km

Dystans miesięczny:
1. Wrzesień 2013 1437.82 km
2. Sierpień 2013 1327.82 km
3. Lipiec 2016 1126.34 km

Max. prędkość: 81.01km/h
Max. podjazdy dobowe: 3546 m
Mój profil na bikestatsie


Najwyższe podjazdy/szczyty:

1.Kralova Hola - 1946 m - wrzesień 2016

2. Velickie Pleso - 1670 m - lipiec 2016

3. Popradzkie Pleso - 1529 m - lipiec 2016

Sezon 2017: button stats bikestats.pl Sezon 2016: button stats bikestats.pl Sezon 2015: button stats bikestats.pl Sezon 2014: button stats bikestats.pl Sezon 2013: 4385.40 km button stats bikestats.pl
Sezon 2012: 3036.03 km
Sezon 2011: 2677.73 km

Zaliczone Gminy

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy parker09.bikestats.pl

Archiwum bloga

Flag Counter

Wpisy archiwalne w kategorii

100 - 200 km

Dystans całkowity:5176.80 km (w terenie 50.60 km; 0.98%)
Czas w ruchu:226:28
Średnia prędkość:21.88 km/h
Maksymalna prędkość:79.98 km/h
Suma podjazdów:60254 m
Maks. tętno maksymalne:184 (92 %)
Maks. tętno średnie:159 (79 %)
Suma kalorii:33335 kcal
Liczba aktywności:43
Średnio na aktywność:120.39 km i 5h 31m
Więcej statystyk
  • DST 174.31km
  • Czas 09:20
  • VAVG 18.68km/h
  • VMAX 71.47km/h
  • Temperatura 29.0°C
  • Podjazdy 3229m
  • Aktywność Jazda na rowerze
Uczestnicy

Majorka II - Czyli o tym, jak banknot 20 euro uratował wycieczkę

Sobota, 16 kwietnia 2016 · dodano: 23.05.2016 | Komentarze 1

temp. 12 > 29 > 19*C

Pobudka

Kto jadąc na wakacje wstaje o szóstej? No tak, my... 
Na początek poszedłem do recepcjonisty po wrzącą wodę do zalania Travelluncha, dziś o smaku Chicken Curry z ryżem.  Spakowani już praktycznie byliśmy, zostało wrzucić tylko kilka drobiazgów. Z racji, że dziś jechaliśmy na drugi koniec wyspy i tam nocowaliśmy, to plecaki były cięższe niż zwykle. 

Uzupełnainie płynów
6 litrów i dalej mało

Zbieramy się
Zbieramy się


Ciężkie pierwsze kilometry

Wyjechać udaje się nam prawie regulaminowo, bo o 7:10. Początkowo straszliwa zamuła, jeszcze zaspani, nierozgrzani i nie do końca zregenerowani po wczorajszym długim dniu. Tak, lekko pnąc się w górę dotarliśmy do Esporles. Tam krótki postój na kilka zdjęć. 



Stadion Rugby
Stadion 

Jakiś pomnik
Początek przed miasto
Początek przez miasto

Pierwsze góreczki
Pierwsze góreczki 

Późny wschód słońca
Późny wschód słońca 

Miejscowość u stóp gór
W miejscowości Esporles


Maryjka na skale

Jakaś katedra
Kościół w Esporles

W Valldemossie
Budynek


Odrodzenie

Za miejscowością zaczęliśmy właściwy podjazd pod przełęcz Coll D'en Claret przed Valldemossą (tą, którą zaliczaliśmy wczoraj, tyle, że od strony Banyalbufar). Wspinaczka momentalnie przyniosła nam orzeźwienie, morale i motywacja od razu się poprawiły, a nogi poczuły powera. Im wyżej, tym widoki robiły się coraz ciekawsze. W końcu dotarliśmy do skrzyżowania, z możliwością zjazdu do Banyalbufar, my oczywiście skręciliśmy w prawo i kontynuowaliśmy wspinaczkę. Wrażenia z podjazdu całkowicie inne, niż wczoraj, gdy podjeżdżaliśmy późnym wieczorem. Dokoła wychodnie skalne, Esporles w dolinie, a w oddali widoczna nawet zatoka Palmy.

Podjeżdżamy
Podjazd za Esporles

Piękne skałki
Skręt na Valldemosse
Skręt na Valldemossę, wczoraj jechaliśmy od strony Andratx

Kapitalny podjazd przed Valldemossą
Kapitalny podjazd przed Valldemossą

Droga wycięta w skale
Droga wycięta w skale

Widoczki z przełęczy
Widoczki z przełęczy (w oddali Palma)

Miasteczko w dole
Esporles w dolinie

Warto się zatrzymać i popatrzeć
Warto się zatrzymać i popatrzeć

Cieeeepło
Drzewka oliwkowe
Drzewka oliwkowe

W kierunku Valldemossy
W kierunku Valldemossy

Po szybkim zjeździe znaleźliśmy w Valldemossie. Tam zarządziliśmy postój na uzupełnienie bidonów i przekąszenie czegoś, padło na żelki - rekiny ;).

Postój w Valldemossie
Postój w Valldemossie

Żelki
Żelki!

Valldemossa
Valldemossa (widok przynoszący na myśl Prince of Persia)

Valldemossa dwa
Valldemossa

Zombiaki

Kolejnym punktem kontrolnym, który nas czekał był Por de Soller. Kontynuowaliśmy drogą wzdłuż wybrzeża, głównie czekał nas zjazd, z kilkoma hopkami po drodze. Na odcinku prowadzącym do miejscowości Deia wykręcilłem Vmaxa (71,47 km/h). Samo miasteczko zrobiło na nas olbrzymie wrażenie, położone u stóp pionowych ścian, nad klifami.

W Sollerze zachciało się nam podjechać pod katedrę, co było olbrzymim błędem. Okazało się, że była usytuowana zaraz przy jarmaku, czy jak to nazwać, w każdym razie tłum był tam niesamowity. Ciężko się było przecisnąć, wyglądało to jak pochód zombie, ludzie łazili we wszystkie strony, jakby bez celu. Jak można spędzać wakacje w ten sposób, ja dusiłem się tam od momentu kiedy tam wjechaliśmy. Pod katedrą zrobiliśmy kilka fotek i obraliśmy kurs na port. Na początku udało się nam złapać w tunel za pociągiem biegnącym przez całe miasto (od samej Palmy). Ludzie pięknie rozstępowali się na dwie strony, lecz w końcu skierował się on na właściwe tory i nie mieliśmy już jak za nim jechać. Dalej w gąszczu jednokierunkowych uliczek przeciskanie się nie było łatwe, poirytowani część z nich przejechaliśmy pod prąd, a co.



Zamek na skale

Na szczycie zamej
Wysoko ten zamek

Górski klimat
Górski klimat - Deia

Piękne klify
Piękne klify

Puig Major
Puig Major

Katedra w Solerze
Katedra w Soller

Inny fragment katedry
Od innej strony


Port de Soller

W porcie odetchnęliśmy z ulgą, uwolniliśmy się od tego tłumu. Spędziliśmy chwilę przy wybrzeżu i ruszyliśmy na krótki podjazd pod latarnię. Kilka serpentyn z pięknymi widokami i byliśmy na górze. Tam czekała na nas przepiękna panorama na cały port. Kilka fot i powrót do portu na jakiś obiad. Zatrzymaliśmy się w pierwszym lepszym barze przy plaży, gdzie zjedliśmy bułki z tuńczykiem, które jak się okazało były na zimno, no niestety. Menu tylko po hiszpańsku, więc ciężko było coś zrozumieć :P
Kilka minut po 12 wyjechaliśmy z portu. 

Widok z portu
Widok z portu

Wybrzeże w Sollerze

Latarnia w Port Soller
Latarnia w Port Soller


Mój MMR

Massi Arka
Massi Arka

Robione pod latarnią
Na zoomie
Piękne morze


Postój na obiad
Postój na obiad

Zanim zaczęliśmy właściwy podjazd pod Puig Major, podjechaliśmy jeszcze boczną i spokojną drogą pod krótki podjazd między polami oliwkowymi i pomarańczowymi. Tam małe splewy w postaci dwóch pomarańczy. Nie mogliśmy się powstrzymać :P

Pole pomarańczy
Pomarańcze!

Drzewko pomarańczowe
Oliwki
Oliwki!

Splewy :)
Splewy...

Tunnel Monnaber (866  m)
Długość - 14,2 km
Przewyższenie - 821 m
Średnie Nachylenie - 6%

Doczekaliśmy się, przed nami ukazał się najtrudniejszy podjazd na wyspie, z widocznym już od pierwszych kilometrów potężnym masywem skalnym pod szczyt którego prowadził. Podjeżdżając minęliśmy dziesiątki kolarzy wszelkiej maści, ze zdecydowaną większością szosowców. 

Głównie trudność podjazdu spowodowana jest jego długością, nachylenie nie jest uciążliwe i podobnie jak na wielu pojazdach na wyspie oscyluje głównie w okolicach 5-8%, nawierzchnia to na całej jego długości nieskazitelna tafla, z dużą ilością wyprofilowanych zakrętów umożliwiających bardzo dynamiczny zjazd. Jeśli chodzi o widoki,  to częściowo jesteśmy osłonięci drzewami, pozostałe fragmenty pozwalają nam podziwiać jedne z najwyższych i najciekawszych formacji skalnych na wyspie oraz Fornalutx w dolinie. Jeśli chodzi o atrakcje, to po drodze mamy krótki wyryty w skale tunel, zaraz przed szczytem punkt widokowy z panoramą w kierunku zachodnim, a ostatnie metry podjazdu zdobywamy jadąc najdłuższym tunelem na wyspie - tunelem Monnaber, mierzącym 4 00 metrów. 

Słońce i temperatura nie ułatwiały nam jazdy, była 13 i grzało konkretnie. Do szczytu dotarliśmy w niespiesznym tempie.  Tam zgadaliśmy się z miejscowym kolarzem, użyczyłem mu trochę wody, której sam niewiele miałem, a on zrobił nam zdjęcie.

Początek podjazdu pod Puig Major

Początek podjazdu pod Puig Major




Tunelik przed nami
Tunelik przed nami

W tuneliku
Tunel już za nami
Pod górę w upale
Kolejne kilometry w górę



Pozycja superaero ;)

Look za siebie





Już pod tunelem
Koniec drogi... żartowałem, tunel

Pamiątkowe pod tunelem
Najwyższy punkt całego wypadu - Monnaber tunel, prowadzący pod Puig Majorem (866 m)



I 400m tunelu
400 m tunelu przed nami

Chyba nie wyrobił zakrętu
Chyba nie wyrobił zakrętu (zdjęcie robione na dużym zoomie, samochód leżał w przepaści jakieś 200-300  metrów  niżej drogi)

Spojrzenie w dół

Po wyjeździe z tunelu trafiliśmy w serce gór Serra de Tramuntana, między najwyższe szczyty wyspy, nad piękne bursztynowe jeziora. Po lewej srożył się nad nami Puig Major, idealnie było widać bazę badawczą na szczycie oraz podjazd służący niestety tylko dla militarnych. Jeśli byłby otwarty dla nas kolarzy, to mielibyśmy pięknego HC-ka,  długiego pewnie na 20 km, z przewyższeniem ponad 1400 metrów. 



Szmaragdowe jeziorko

Puig Major
Zamknięta dla ruchu droga do bazy wojskowej na Puig Major

Jeziorko dwa
Gorg Blau




Tama na jeziorku

Po niedługim odcinku trafiliśmy na kolejny tunel, a za nim następne malownicze panoramy, kolejny punkt widokowy i malutki sklepik przy drodze, gdzie kupiliśmy sok ze świeżo wyciskanych pomarańczy. Kawałek dalej usytuowany był akwedukt, przy nim kilka sklepików i skręt do Portu Sa Calobra. My jednak pojechaliśmy prosto, epicki podjazd pod Coll dels Reis zostawiliśmy sobie na dzień następny. 

Drugi tunel - 200 m
Drugi tunel - 200 m



W takich klimatach jazda to marzenie
Jeszcze więcej skał
Dalej górami


Mają pyszny sok z pomarańczy
Mają pyszny sok z pomarańczy

W miejscowości Lluc skręciliśmy w lewo i cały czas ciagnąc w dół lecieliśmy aż do Pollency. W mieście zrobiliśmy postój pod Lidlem na napełnienie brzuchów i bidonów. 

Zjeździk do Pollency

Port Pollenca


Łydy jak tabele
Łydy jak bele


Góry zostawiamy za sobą

Droga pod Cap Formentor 


Prowadzi ona wąskim i długim półwyspem do najbardziej wysuniętego na północny wschód punktu wyspy. Aby się tam dostać trzeba pokonać dwa podjazdy, obydwa po około 200 metrów przewyższenia. Cały odcinek oferuje kapitalne widoki na zatokę Pollency oraz Alcudii, widok na okoliczne półwyspy, wysokie klify oraz morze. Z niektórych odcinków widać również wyższe partie gór. Po drodze mijamy również ciekawy nieoświetlony tunel wyryty w wysokiej skale. Ogólnie rzecz biorąc to jedna z najpiękniejszych tras na wyspie i uważam, że będąc na Majorce grzechem jest ją pominąć. 

Dla nas był to ostatni etap podróży dzisiejszego dnia, a zaczęliśmy go jeszcze przed pierwszym podjazdem od gumy na przednim kole u Arka. Na szczęście ekspresowe latanie szybko zażegnalo problemowi. 
Po zdobyciu pierwszego podjazdu spędziliśmy chwilę na punkcie widokowym. Później zjazd doprowadził nas znów praktycznie do poziomu morza. Tam usłyszeliśmy tylko: pssssss.... Poszedł tył,  też u Arka. Powód - wczorajsze wymuszone hamowanie na pichy, dało radę cieniutkiej Lugano. Okazało się, że zaczęły jej już wychodzić bebechy, więc samo łatanie dętki nic by nie dało. Postanowiłem więc improwizować, powiedziałem do Arka: dawaj 20 euro. Arek, widząc, że jestem już z deka poirytowany bez zbędnych pytań wręczył mi banknot, nie wiedząc jeszcze co  ja mam zamiar z nim zrobić. Pewnie myślał,  że zażyczyłem sobie zapłaty za łatanie jego gumy, hehe ;). 
Złożyłem go na trzy i położyłem w miejscu przetarcia, między oponą, a dętką.
Ujechliśmy z kilometr - ku#&a, znowu. Co się okazało, banknot troszkę się przesunął i dętka znów się przetarła. Na szczęście ponowna próba zaskutkowała już idealnie. Znów jechaliśmy, drugi podjazd i byliśmy u celu, czyli pod Cap Formentorem. 
Porobiliśmy trochę zdjęć i ruszyliśmy z powrotem. Czasu i tak już dużo straciliśmy, więc nie było co zwlekać. Słońce już chyliło się ku zachodowi i na nasze szczęście na idealny moment trafiliśmy na punkcie widokowym. 

Początek trasy na Cap Formentor
Początek trasy na Cap Formentor,  miejsce pierwszego laczka

Robią wrażenie
Robią wrażenie

Z drogi na Cap Formentor
Na Formentor




Z punktu widokowego


Podjeździk pod starą latarnię
Dalsza cześć drogi
Dalsza cześć drogi

Uwaga! Spadający ludzie
Uwaga! Spadający ludzie

Wojskowy
Wojskowy

Rocky
Potężne skały

Ostatni dziś tunel
Ostatni dziś tunel

Nieoświetlony tunek
W tunelu

Nie ma co opisywać, trzeba podziwiać




Ostatnia hopa przed nami
Ostatnia hopa przed nami

Widać półwyspy
Półwyspy robią wrażenie

Spojrzenie w dół
Jest radość
Cap Formentor zaliczony


Droga prowadząca do latarni



Kraojobrazk
W tu drugi
A oto latarnia
A oto latarnia



Formentor w pełnej krasie

Ściana po prawej, przepaść po lewej
Ściana po prawej, przepaść po lewej

Jest i zachód

Ostatnie promienie liżą skały





Takie tam


Lasia i zachódUwagaaa, spadam!
Jakiś dziwny pomnik


Ostatnie kilometry 

Gdy wyjechaliśmy do portu było już praktycznie ciemno, drogą wzdłuż linii brzegowej dotarliśmy do Alcudii. Tam zrobiliśmy zakupy w Mercadonie (oczywiście zaraz przed zamknięciem). Na początku zameldowaliśmy się w złym hotelu (o bardzo podobnej nazwie), lecz po krótkiej chwili znaleźliśmy ten właściwy. Standard dużo lepszy niż w tym w Palmie. Po rozlokowaniu się, wypiciu odżywek i zrobieniu wszystkiego co niezbędne ruszyliśmy na miasto poszukać jakiejś jadłodajni. Trafiliśmy do włoskiej pizzerii. 
Około północy, napchani pizzą i zmęczeni poszliśmy spać. 

Aha,  a opona wytrzymała do końca :) 


Pollenca


I po zachodzie


Uzbrojony kokpit
Uzbrojony kokpit

W Alcudii
Xara Gate - Portal del Moll

Jakies mury
Tez w Alcudii
Mercadona
Mercadona

Opona
Skończona opona

W hotelu
W hotelu

Z okna
Z okna

Ogrody w hotelu
Pizza na kolacje!
Pizza w nagrodę!



  • DST 102.98km
  • Czas 04:55
  • VAVG 20.95km/h
  • VMAX 60.65km/h
  • Temperatura 26.0°C
  • Podjazdy 2013m
  • Aktywność Jazda na rowerze
Uczestnicy

Majorka I - Setki zakrętów, kilka przełęczy i morze

Piątek, 15 kwietnia 2016 · dodano: 15.05.2016 | Komentarze 4



Niespodziewane spotkanie



Budzik obudził nas o 3:30 rano. Standardowo, nie dałem mu się rozkręcić, po dwóch sekundach był już zneutralizowany. Wstawanie o tej porze nie należy do najprzyjemniejszych, jednak powód był na tyle dobry, że całkiem nieźle nam poszło. Na śniadanie zjedliśmy owsiankę. Do torby zostało tylko wrzucić ładowarki i bułki na drogę zrobione już wieczorem. Byliśmy gotowi, pozostało tylko czekać na taxi.

Totalnie mnie zamurowało, gdy na wyświetlaczu zobaczyłem, że dzwoni do mnie pan J., którego imienia, ani nazwiska nie będę tutaj wspominał. W każdym razie to gość, u którego Arek do niedawna mieszkał i którego obaj darzyliśmy średnią sympatią. Podczas rozmowy przez telefon mnie nie poznał, ale gdy podjechał pod dom i nas zobaczył, to jego zamurowało. Zapakowaliśmy się, a ten burknął tylko pod nosem, że gdyby wiedział, że to my to by nas nie zawiózł. Zaśmiałem się w myśli wsiadłem. 
Okazało się, że jedziemy jeszcze zgarnąć jakąś dziewczynę, po czym w niezbyt rozmownej atmosferze ruszyliśmy w kierunku Stansted. Większość drogi na szczęście udało mi się przespać. 

Na lotnisko dojechaliśmy o czasie. Przy zdawaniu bagażu w kolejce poczekaliśmy sobie podwójnie. Po dojściu do taśmy okazało się, że nalepkę trzeba sobie wydrukować samemu przy wadze ustawionej wcześniej (jakieś nowe udogodnienia). Na odprawę dotarliśmy mimo to z dużą nawiązką czasu. Niestety lot się nam opóźnił. Siedząc już w samolocie byliśmy zmuszeni poczekać jakieś 50 dodatkowych minut, co z deka wyprowadziło mnie z równowagi. Z tego co zrozumiałem z bełkotu pilota przez mikrofon, to powodem była kolejka na pasie startowym.
Wybiła 8:20.
OK.
WYSTARTOWALIŚMY.
NARESZCIE.

KanapeczkiJedzenie na drogę

Towarzyszka
Doris zawsze w pobliżu
Towarzyszka dwa

Czekamy na J
Czekając na taxi


LOT



Przy starcie nie było czego podziwiać, bo padało i było przymglone, jednak po krótkiej chwili wylecieliśmy z partii niskich deszczowych chmur i widoki, które zaczęły się nam ukazywać zrekompensowały całe to czekanie na wylot. 
Najpierw mieliśmy pod sobą idealnie szczelny dywan chmur, który przy wybrzeżu zaczął się przerzedzać, a nad Francją był już znikomy. Z okna udało się nam uchwycić Sekwanę. W południowej części Francji chmury zniknęły praktycznie całkowicie, a my czekaliśmy tylko na jedno: PIRENEJE
Kiedy zobaczyłem coś białego w oddali wiedziałem, że to one. Idealnie widoczne, praktycznie bez chmurek.
Następnie przelecieliśmy nad Barceloną, po czym wlecieliśmy nad Morze Śródziemne. Lądując mogliśmy się jeszcze napatrzeć z lotu ptaka na południowo-wschodnią część wyspy.
Jak dobrze, że siedziałem od okna ;).

Ciekawe niebo
Chmury nad Anglią bardzo zjawiskowe

Sekwana w dole
Sekwana pod nami

Piereneje
Pireneje w pełnej krasie

Pireneje z lotu ptaka
Podjazd w Pirenejach
Podjazd w Pirenejach

Minorka
Minorka, chyba


Zatoka na Majorce
Port Alcudia, a któryś z tych budynków to nasz hotel

Półwysep
Półwysep

Szczyty na Majorce
Szczyty na Majorce


Puig de Randa
Puig de Randa - zaplanowany do zdobycia na poniedziałek

Pola golfowe
Pola golfowe


Walka z czasem


Po wylądowaniu, gdy samolot nawrócił na ukazało się nam północne pasmo górskie i Puig Majorem na czele. Robi skubany wrażenie.

Zależało nam na czasie, stracone mieliśmy już 50 minut, więc nie można było sobie pozwolić na kolejne opóźnienia. W samolocie siedzieliśmy z samego tyłu, więc szybko się ewakuowaliśmy. Zdecydowanhym krokiem zmierzyliśmy po odbiór bagażu, tam oczywiście trzeba było poczekać, bo masz na taśmie ukazał się prawie na końcu. W tym momencie wybiło południe, co oznaczało, że bus, którym chcieliśmy jechać pod wypożyczalnię rowerów właśnie nam uciekł. Kolejne pół godziny w plecy, pojechaliśmy kolejnym o 12:30.

Czekając na autobus
Czekając na autobus


Embat Ciclos



Udało się nam wysiąść na dobrym przystanku, do wypożyczalni stamtąd dwa kroki. Na miejscu dane nam było pierwszy raz w życiu zobaczyć plażę i morze z bliska. Piękna sprawa, piasek, woda i opalające się dziewczyny :D Mimo to jednak cieszę się, że jestem z południa Polski i dokoła siebie mam góry :D I tego też nie mogliśmy się doczekać na Majorce.
Na zbyt długie nacieszenie się tymi widokami nie było czasu. Ja poszedłem załatwiać rowery, a Arek zaczął wyciągać z torby wszystko, co miało zostać na nie zamontowane, chcieliśmy to zrobić od razu, żeby maksymalnie odciążyć torbę. 


Odbiór rowerów
Odbiór rowerów

Księga gości

 

Plaża w Palmie
Plaża w Palmie

Lasie się opalają
Lasie się opalają

Lasia na plaży



Głupi i głupszy


Tak musieliśmy wyglądać jadąc obładowani  do hotelu. Pierwszy z dwoma plecakami (jeden na plecach, drugi na brzuchu), a drugi z torbą na ramieniu. Dystans jaki mieliśmy przebyć wynosił równe 10 km i nie powiem, żeby był jakoś bardzo przyjemny ale jakoś się dotoczyliśmy, nie wpadając przy tym nikomu pod koła.

Hotel znaleźliśmy bez problemu, pan z recepcji był bardzo miły, pozwolił nam schować rowery w bezpiecznym miejscu oraz powiedział gdzie jest najbliższy supermarket. Zostawiliśmy rzeczy w pokoju i ruszyliśmy na zakupy. Woda na dziś/jutro, banany, coś na słodko i kilka innych pierdół.


Czas ruszać do hotelu
Ostatnie poprawki i czas udać się do hotelu

Katedra w Palmie
Katedra w Palmie


Przygodę czas zacząć


O godzinie 15:30 staliśmy z rowerami przed hotelem, gotowi do startu. Pół godziny opóźnienia, całkiem nieźle, zważywszy, że sam sam samolot spóźnił się prawie godzinę. Temperatura lokalna - 26*C w cieniu. Ciepło.
Odpaliłem Stravę, aby pomogła nam jak najprościej wydostać się z miasta (praktycznie całą trasę miałem w głowie, ale nie chciałem sobie pozwolić na błąd). Przejechaliśmy jakieś 2 km i GPSa można było już wyłączyć. Na rondzie zjechaliśmy na stosunkowo wąską drogę, ze świetną, gładziutką nawierzchnią, istną taflę. Stricte rowerowa, ruch samochodowy znikomy, a ilość miniętych po drodze kolarzy była niezliczona. Był to zarazem początek pierwszego dziś podjazdu - Coll de sa Creu.
Od razu dało się odczuć górski klimat, wapienne skały towarzyszące po obu stronach, szczyty widoczne w oddali oraz ciągłe zakrętasy/serpentyny. MAJORKA - Lubię to.
Podjazd łyknęliśmy w mgnieniu oka. Na szczycie spotkaliśmy Niemca, który jak się okazało, mówił po polsku. Spędziliśmy krótką chwilę na rozmowie, po czym życząc sobie powodzenia rozjechaliśmy się z swoje strony. 




Czas zaczynać
No to jedziem!

Coll de sa Creu (376 m)
Długość - 5,8 km
Przewyższenie - 302 m
Średnie nachylenie - 5%


Pierwsze serpentyny Pierwsze serpentyny

Pod Col de sa Creu
Pod Col de sa Creu

Kolejne zakrętasy
Kolejne zakrętasy

Dalej w górę


Puig Major

Col de sa Creu

Col de sa Creu


Przez górskie miejscowości



Zjazd okazał się czystą poezją, nawierzchnia cały czas tak dobra jak wcześniej, dużo technicznych zakrętów i piękne widoki. Po dojechaniu do skrzyżowania skręciliśmy prawo. Ciągle jadąc w dół dojechaliśmy do drogi głównej i odbiliśmy ostro w lewo, w kierunku Puigpunyent.
Od tego momentu ponownie zaczęliśmy się piąć w górę. Zygzakami dotarliśmy do Galilei, małej miejscowości położonej na skałkach.


W kierunku Galilei
Pod skłakami
Górskie klimaty

Jest pięknie
Jest piknie

W Puigpunyent
W Puigpunyent

Ładne skałki
Jedno z wielu pól oliwkowych miniętych po drodze

Selfie na trasie

Ściana z prawej strony
Skałki w Galilei

W Gelilei

W Galilei 

Willa i góry w tle
Willa i góry w tle


Piękny Puig de Galatzo 


Port Andratx

Kolejne sześć kilometrów zjazdu szybko doprowadziło nas do es Capdella. Tam się nie zatrzymywaliśmy, skręciliśmy w prawo i pokonując jeszcze jedną znaleźliśmy się w Andratx.


Miasto portowe ściągnięte na zoomie


Znów do góry

Gołe skały
W Andratx
W Andratx

Zabudowania w Andratx



Coll de sa Gramola
Długość - 5,3 km
Przewyższenie - 268 m
Średnie nachylenie - 5%

Za rondem w mieście rozpoczęliśmy podjazd pod Coll de sa Gramola. Właściwie to zapomniałem dodać, że już w okolicach Galilei praktycznie przestaliśmy mijać kolarzy. Od Andratx, aż do samego końca nie minęliśmy już o ile dobrze pamiętam żadnego. Ruch samochodowy też był znikomy. 
W takich też warunkach przyszło nam podjeżdżać pod sa Gramolę. Calutka szosa była nasza. Od wszystkich poprzednich podjazd ten różnił się tym, że był całkowicie odsłonięty, więc bez przerwy można było podziwiać panoramy dokoła.
Na szczycie przełęczy przejechaliśmy przez przesmyk wyrzeźbiony w skale i rozpoczęliśmy zjazd do jednego z najciekawszych miejsc dzisiejszego dnia - drogi otoczonej z trzech stron wysokimi skałami, widokiem na morze i dwoma tunelami, uczta dla oczu. Na punkcie widokowym spotkaliśmy parę Finów, którzy zrobili nam kilka wspólnych zdjęć.


Jazda między skałamiPoczątek podjazdu pod Col de sa GramolaCiągniemy do góry
Przy takich widokach samo ciągnie do góry

Przyjemna droga w górę
Spojrzenie za siebie
Spojrzenie za siebie

Widoki kapitalne
Zadowolony
Wąski przesmyk
Osuwisko skalne


Chyba najpiękniejsze zwiedzone dziś miejsce, skały dookoła, nie sposób tego uchwycić na zdjęciu


O tak, pierwsze tunele!


Zdjęcie robione przez Fina

Droga pod górami


Wybrzeżem



Dalej droga prowadziła nas wzdłuż wybrzeża, po lewej mieliśmy morze i klify, po prawej góry. Po drodze zaliczyliśmy jeszcze dwa punkty widokowe, jeden w Estellencs, drugi w Banyalbufar. Ach te nazwy...
Z tego drugiego udało się nawet uchwycić Puig Majora. W obu tych miejscowościach też próbowaliśmy kupić wodę, niestety wszędzie już wszystko było pozamykane.


Kolejny przesmyk przed nami
Wąski przesmyk przed nami

Statek na horyzoncie
Świetne miejsce
Samo ciągnie do przodu
Kapitalne skałki
Pod słońce
Klify

Lazurowe wybrzeże
Lazurowe wybrzeże

Tam jedziemy
Dalsza część trasy
Chwila relaksu
Chwila relaksu

Na punkcie widokowym
Na punkcie widokowym 


Szczyt jeden


Szczyt dwa


Szczyt trzy

Szczyty trzy
Szczyty trzy

Bestyjki
Bestyjki 

Klify nadmorskie
Klify nadmorskie 

Z wieży
Z wieży

Morze Śródziemne
Tak sobie pozuję


W Bayalbufar rozpoczęliśmy ostatni i najdłuższy dziś podjazd - pod przełęcz przed Valldemossą. W momencie, gdy zaczynaliśmy podjeżdżać słońce już chyliło się ku zachodowi, powoli zaczęło się ochładzać, choć wciąż było dobre 20*C.
Gdzieś w połowie odbiliśmy z drogi głównej i węższą kontynuowaliśmy wspinaczkę wijącą się jak wąż szosą.
Dynamiczny zjazd poprowadził nas do Valldemossy. Zatrzymując się tylko, żeby ubrać buffy minęliśmy oświetlone nocą miasteczko i taflą zjechaliśmy aż do samej Palmy.



Przedostatni dziś podjazd
Przedostatni dziś podjazd

Słońce zachodzi
Zachód łapie nas na podjeździe przed Valldemossą

Koniec dnia
Już zacszło
Miasteczko

Pod Mercadoną byliśmy o 21:25, czyli pięć minut przed zamknięciem. Kupiliśmy należne piwko i udaliśmy się do domu.
Na miejscu byliśmy o 21:40 - 40 minut później niż przypuszczane. Zanim się wyzbieraliśmy na jutro, była północ. 6 h snu przed nami.
Dobranoc.

Przygotowania przed jutrem
Przygotowania przed jutrem

Piwko na wieczór
Na zdrowie



  • DST 102.00km
  • Czas 04:27
  • VAVG 22.92km/h
  • VMAX 77.07km/h
  • Temperatura 15.0°C
  • Podjazdy 1200m
  • Sprzęt Cannondale CAAD8
  • Aktywność Jazda na rowerze
Uczestnicy

Ostatnie przetarcie przed Majorką

Niedziela, 10 kwietnia 2016 · dodano: 12.04.2016 | Komentarze 1


Dziś pogoda piękna, temperatura w słońcu dochodziła do 15*C. O 11:30 spotkaliśmy się pod Sainburym, tam krótkie zakupy i ruszamy. Na początek Burnham Beeches. Jak to niedzielą, rezerwat dość tłoczny.
Po wjechaniu na płaskowyż udajemy się w kierunku Kiln Lane. Tamtędy zjeżdżamy do Bourne End. Przedzieramy się przez miejscowość i odbijamy w prawo, żeby obczaić nowy podjazd pod Flackwell Heath. Okazuje się być całkiem fajny, długi pewnie na około kilometr, kręty, z nachyleniem na oko oscylującym w okolicach 6-10%.

We Flackwell Heath mijamy kapitalną amerykańską gablotę, szerokości autobusu, jakiś Chevrolet czy cuś. Przepiękny. Na obrzeżach robimy krótki postój. Potem odbijamy w lewo i wąską dróżką zjeżdżamy w dół, tylko po to, żeby zaraz znów wspiąć się na podobną wysokość, na obrzeża High Wycombe. Kolejną stromą dróżką zjeżdżamy do Marlow Bottom. Dolna część zjezdu wiedzie spokojnym osiedlem.

W Marlow odbijamy w prawo i główną drogą jedziemy w gorę, w kierunku Lane End. Tam w sklepiku kupujemy picie i jedziemy do Fingest, a tam krótki postój na ławeczce, z widokiem na dolinę. Widać, że na drodze wielu bikerów. 
Dalszy etap to nowy podjazd w Turville Heath, dość długi, dość stromy i bardzo wąski. Przed samym szczytem, na wypłaszczeniu Arek łapie gumę, podobnie jak wczoraj, z przodu. Na szczęście. Okazuje się, że w całkiem innym miejscu, łatka z wczoraj trzyma elegancko, kleimy więc kolejną. 

Pnąc się lekko do góry docieramy do rezerwatu Aston Rowant, lecz o niego nie zahaczamy.  W Stokenchurch decydujemy się jeszcze zaliczyć krótką pętelkę ze zjazdem z Kingston Hill (tam pada Vmax) oraz podjazdem pod Aston Hill. Na podjeździe podejmujemy rywalizację z typkiem na Specu który całość zalicza na blacie, trochę nas zostawiając. Po tym małym kółeczku, jadąc przez Ibstone, zaczynamy zjazd z płaskowyżu. Okazuje się dużo bardziej przyjemny, niż wczoraj w deszczu :P

W Fingest rusza się mocniejszy wiatr i ostatnie 30 km przychodzi nam jechać z 'bryzą' w twarz. Jakoś męczymy zjazd i w Marlow robimy ostatnie ładowanie węgli. Podjazd pod zetkę mozolnie, ale wchodzi. 

Dalej zjazd do Cookham, podjazd pod Kiln Lane, i zjazd do domu. Cały czas pod wiatr...


cad. 74 rpm

Na ławeczce
Postój w Fingest

Łatanie opony
Łatanie opony

Wymuszony
Wymuszony postój

Uchwycony w Marlow
Uchwycony w Marlow



  • DST 120.81km
  • Czas 05:17
  • VAVG 22.87km/h
  • VMAX 69.93km/h
  • Temperatura 16.0°C
  • Podjazdy 1136m
  • Sprzęt Cannondale CAAD8
  • Aktywność Jazda na rowerze

Prima Aprilis

Piątek, 1 kwietnia 2016 · dodano: 11.04.2016 | Komentarze 0


Początek standardową trasą. Na Winterhill odbijam w lewo, w kierunku Pinkneys Green. Później dosyć ruchliwym odcinkiem docieram do Henley. Przejeżdżam przez miasto i jadę w kierunku pagórków Chiltern. Tam przez przypadek trafiam na jakiś rezerwat przyrody, niestety otwarty tylko dla pieszych. Okazuje się być ślepą uliczką, kawałek zawracam. 

Zaliczając fajny podjeździk przez las, udaje mi się ładnie uchwycić bażanta. Za Nettlebed robię małą pętelką, po drodze fotografując dwa ładne kościółki. Następnie udaję się w kierunku Christmas Common i nowym odcinkiem zjeżdżam do Turville Heath. Całkiem długi i ostry zjeździk. 

W Fingest chwila wytchnienia na ławce. 

Powrót jak zawsze.

Tamiza w Henley
Tamiza w Henley

Wioślarze
Wioślarze

Kościół w Henley
Kościół w Henley

Cztery łódki
Od lewej: Herakles, Ulysses, Argonaut, Ariadne

Dróżka do rezerwatu
Od drugiej strony
Bażant
Bażant

Bażant na zbliżeniu
Grubasek

Bardzo ładny kościółek
Staroangielski kościółek w Nettlebed

W Nettlebed
Okrągłe okno
Staroangielski kościółek
W Stoke Row

W Fingest
Kościół w Fingest

Ruda Kania
Kania



  • DST 102.38km
  • Czas 04:15
  • VAVG 24.09km/h
  • VMAX 78.43km/h
  • Temperatura 10.0°C
  • Podjazdy 1093m
  • Sprzęt Cannondale CAAD8
  • Aktywność Jazda na rowerze

Wiosenne sto dwa

Środa, 30 marca 2016 · dodano: 11.04.2016 | Komentarze 0


Na dobry początek Marlow. Potem w górę do Fingest. Następnie podziwiając piękne widoki, jadąc przez Ibstone docieram do zjazdu z Kingston Hill. Za pierwszym razem wykręcam 78,03 km/h. Zachęcony tym wynikiem robię pętlę przez Aston Hill. Druga próba wypada lepiej, lecz nie do końca satysfakcjonująco - 78,43 km/h. Na samym początku podjazdu pod Aston Hill łapię gościa i jadąc 19-20 km/h pokonujemy jakieś 80% podjazdu, później wychodzę na prowadzenie i piłując 26 km/h odstawiam konkretnie konkurenta.

Powrót standardową trasą przez Christmas Common, Marlow, Cookham. Po drodze zaliczam Winter Hill oraz Kiln Lane.

Pogoda miód.


62 rpm

W Cookham
Droga w Cookham
Podczas krótkiego postoju
Poranne niebo
Ładne pagórki i dolina
Panorama z podjazdu do Ibstone

Dalsza część doliny
Na zooooomie
Wąska dróżka
Wąska dróżka do Ibstone

Pod płotem
Aston Reserve
Rezerwat Aston Rowant

W oddali płasko
W oddali niziny


  • DST 108.06km
  • Czas 04:16
  • VAVG 25.33km/h
  • VMAX 71.67km/h
  • Temperatura 10.0°C
  • Podjazdy 1017m
  • Sprzęt Cannondale CAAD8
  • Aktywność Jazda na rowerze
Uczestnicy

Właściwy początek wiosny

Niedziela, 20 marca 2016 · dodano: 05.04.2016 | Komentarze 0


Tak się złożyło, że dziś pierwszy dzień wiosny, a i ja, i Arek, i Andrzej mieliśmy wolne. Wyszła więc inicjatywa na jakąś setkę. Po wczorajszej średnio przełkniętej siedemdziesiątce miałem dziś trochę obaw przez jazdą. Pogoda zapowiadała się średnio, całkowite zachmurzenie, duża wilgotność i dość mocny wiatr, a do tego katar dalej mnie męczył.

O 11:30 spotkałem się z Andrzejem pod Sainburym na Farnham Road. Arek się spóźniał, zadzwoniłem więc, żeby go popędzić i jak się okazało ten był jeszcze w domu, a wszystko przez to, że przez pomyłkę napisałem mu, że spotykamy się 12:30, zamiast o 11:30. Zmobilizował się więc szybko, a my z Andrzejem czekając pogawędziliśmy trochę na ławce. Międzyczasie niebo zaczynało się ładnie przejaśniać.

Kilka minut po dwunastej już w komplecie wyruszyliśmy spod Metro Banku. Jakoś przedarliśmy się przez miasto i ruszyliśmy w kierunku Windsoru. Tam podobnie, duży ruch i pełno świateł. Minęliśmy zamek i dalej w kierunku południowym pomknęliśmy w stronę Ascot. Lekko pagórkowatym terenem jechaliśmy około 30 km. Kolejnym punktem kontrolnym było Henley. Kilka kilometrów przed miastem okazało się, że droga którą mieliśmy jechać jest remontowana. Pojechaliśmy więc wymuszonym objazdem. 

W Henley zatrzymaliśmy się, aby uzupełnić bidony. Na liczniku około 50 km. Plan był taki, że alternatywną drogą mieliśmy wrócić w okolice Ascot, pojechaliśmy jednak w kierunku Christmas Common. Tereny dużo spokojniejsze, ładniejsze i bardziej pagórkowate. Po wyjeździe z miasta droga lekko, lecz nieprzerwanie zaczęła piąć się w górę. Tak, że od 40 m nad poziom morza wyjechaliśmy na ponad 250. Na całym odcinku widoki bardzo ładne, zwłaszcza, że pogoda dopisała, chmury na niebie układały się w ciekawe kompozycje, a widoczność była bardzo dobra. 

W Ch. Common odbiliśmy w prawo i dłuuugim zjazdem dojechaliśmy do Fingest. Później hopa i w dół do Marlow, gdzie podjąłem z napotkanym kolarzem zjazdowy pojedynek. Jeden za drugim cisnęliśmy aż do miasta. Tam się rozjechaliśmy. Chłopaki dojechali i zadecydowaliśmy się zrobić postój na ławeczce nad Tamizą. Pogoda wciąż utrzymywała się kapitalna, nikły wiatr, słoneczko i 10*C. Idealnie.

Po krótkiej chwili ukojenia ruszyliśmy w kierunku Winterhill. Podjazd w spokojnym tempie, ze szczytu widoku jak zawsze spox. Za Cookham, przed kolejnym podjazdem na moment się rozdzieliliśmy, Adnrzej wybrał łatwiejszą wersję, a my z Arkiem zaliczyliśmy ulubioną ściankę, czyli Kiln Lane. 

Do Slough już standardową ścieżką przez BBeeches.

Średnia wyszła dziś ok, zwłaszcza, że przez ok. 90% trasy prowadziłem, Arek momentami pomagał, a Andrzej dziś trochę słabiej się czuł, więc trzymał się z tylu.
Pogoda wymarzona. Oby za tydzień było podobnie.

cad - 77 rpm.

Postój na batona
Postój na batona

Kanie w akcji
Kanie w akcji 

Kania Ruda
Proper kolarz
Książkowy kolarz

Jakaś oranina
Rozpogodzone niebo
Końcówka premii górskiej
W Fingest
Spokojna dróżka
Wiatraczek
Samolocik
Kościół w Marlow
Kościół w Marlow

Bangladesh airlines
Bangladesh Airlines

Tamiza
Na ławeczce



  • DST 120.29km
  • Czas 04:40
  • VAVG 25.78km/h
  • VMAX 73.98km/h
  • Temperatura 11.0°C
  • Podjazdy 1402m
  • Sprzęt Cannondale CAAD8
  • Aktywność Jazda na rowerze

Trasą Chiltern Classic

Piątek, 11 marca 2016 · dodano: 05.04.2016 | Komentarze 0


Start o godzinie 11. Na początek do High Wycombe. Tam trochę przeciskania się przez miasto, po czym docieram do miejsca, w którym ma zaczynać się Chiltern Classic w czerwcu. Potem praktycznie aż do Marlow jadę trasą wyścigu. Początek po tragicznym asfalcie... Później już w większości po górkach które dobrze znam.

Ogólnie pogoda bardzo dopisała i jechało się naprawdę dobrze.

temp. 8 - 11*C

W Flackwell Heath
We Flackwell Heath

Również Flackwell Heath
Stary Kościółek
Stary Kościółek w Lane End

Pagóreczki w okolicy Fingest
Pagóreczki w okolicy Fingest

Krótki postój
Okolice Watlington
Okolice Watlington

Pagóreczki
Red Kite
Red Kite - Kania Ruda



  • DST 136.00km
  • Teren 3.50km
  • Czas 07:19
  • VAVG 18.59km/h
  • VMAX 61.82km/h
  • Temperatura 6.0°C
  • Podjazdy 2085m
  • Sprzęt Kellys Scarpe
  • Aktywność Jazda na rowerze
Uczestnicy

Eksploracja beskidzkich górek

Sobota, 5 marca 2016 · dodano: 03.04.2016 | Komentarze 1


https://www.strava.com/routes/4214628

Straszne wiatry

Zaczynamy o 8:20, czyli z dwudziestominutowym poślizgiem. Co najważniejsze nie pada. Zachmurzenie całkowite, temperatura około 4*C, jedyne co może okazać się dziś na niekorzyść, to wiatr...

Jadąc przez Libuszę jest jeszcze znośnie. W Kobylance wiatr po raz pierwszy daje o sobie znać. Przy jednym z mocniejszych podmuchów Kuba traci równowagę, wpada w dziurę i się wywraca. Na szczęście kończy się tylko na dziurze w galotach i lekkim przetarciu na kolanie. Gdy wjeżdżamy na główną w Sękowej, zaczyna się dramat. Wiatr uderza w nas od frontu lub z boku, momentami redukując naszą prędkość po płaskim do 12 km/h. Tak miotani mozolnie toczymy się do Małastowa.



Foto jeden
No to startujemy

FPS view

Przełęcz Małastowska

Po rozpoczęciu podjazdu i wjechaniu  w las robi się dużo ciszej. Po odcinku w tak silnym wietrze podjeżdżanie w ciszy jest wręcz zbawienne. Na przełęczy jemy drugie śniadanie, a następnie marzniemy na zjeździe. 

Foto dwa
Pod Małastowską

Kuba w akcji
Pod Przełęcz
Na przełęczy Małastowsiej
Postój na śniadanie

Piękne dziura
Skutek wywrotki

Na światłach w Gładyszowie skręcamy w prawo i już z bardziej przychylnym wiatrem lecimy do Uścia. Momentami przy bardzo lekkim pedałowaniu lecimy 35 km/h. W Smerekowcu mijamy opustoszały stok z resztkami śniegu.

Stok w Smerekowcu
Stok w Smerekowcu

Spokojną szosą
Spokojna okolica

Wierch Oderne od Uścia Gorlickiego (622 m.n.p.m.)

  • Długość podjazdu 4.4 km
  • Średnie nachylenie 4.8%
  •  Przewyższenie: 212 m
  • Maksymalne nachylenie na 1 km: 10.5%
  • Maksymalne nachylenie na 100 m: 14.7%

W Uściu, przed centrum skręcamy w prawo w kierunku Kunkowej i zaraz znów w prawo, na boczną drogę prowadzącą do przysiółka Oderne. Podjazd zaczyna się bardzo niewinnie, ciągnie się przyjemnie spokojną leśną drogą. Po ok. 2,5 km podjazd robi się ostrzejszy i trzyma praktycznie do samego końca. Górna część z dużymi walorami widokowymi, mimo, że nam akurat widoczność udała się średnia.
Zjazdowy odcinek do Nowicy okazał się dość dziurawy i bardzo stromy, trzeba będzie go kiedyś podjechać.

Pod Oderne
Pod Oderne

Panarama z Wierchu Oderne
Panorama z Wierchu Oderne

Przekaźnik nad Uściem
Przekaźnik nad Uściem

Fajny podjazd
Fajny podjazd

Takie selfie
Ze szczytu
Góreczki

Robimy foty
Wierch Oderne
Wierch Oderne - szczyt

Hasky

Towarzysz

Po zjeździe odbijamy w lewo i lekkimi hopkami docieramy do leśnej drogi gruntowej prowadzącej do Kunkowej. Po drodze natrafiamy na psi gang, złożony z pięciu kundli. Dwa z nich okazują się być dość agresywne. Zaczynają doskakiwać do nas oraz do przyjaźnie nastawionego Huskiego, który przy okazji się przyplątał. Traktuję go gazem, po czym cała zgraja odpuszcza. Husky zabiera się z nami. Pewnie został nauczony wychodzić na spacery z kimś na rowerze. Staramy się mu uciec, bojąc się, że biegnąc za nami się zgubi. Jednak na drodze kamienistej nie jest to łatwe.  Piesio dotrzymuje nam kroku przez dobre dwa kilometry. W końcu odpuszcza. Oddychamy z ulgą.

Towarzysz podróży
Tymczasowy kompan
Spokojnie lecim
Jedziem szosą


Na zjeździe z Kunkowej bez szaleństw. Na podjeździe pod przekaźnik również, całość spokojnym tempem. Z góry podziwiamy zdobyty wcześniej podjazd pod Oderne. Na zjeździe do Uścia nie udaje się wykręcić dobrego Vmaxa, Boczny wiatr bardzo przeszkadza, zmuszając nas do kurczowego trzymania kierownicy.

Leśna droga
Zjazd z Kunkowej
Zjazd z Kunkowej

Beskid Niski
Świeże drewno
Okolice przekaźnika
Jakaś panoramka
Gorecki
Zakrętasy
Zakrętasy

Podjazd pod Oderne
Podjazd pod Oderne

Standardowo w delikatesach ładujemy baterie. W piekarni po drugiej stronie ulicy kupujemy również bułki słodkie na drogę.

Postój w Uściu

Wspaniały odcinek przez Stawiszę


Podczas odcinku do Hańczowej dokucza nam wiatr w twarz. Rezygnujemy z odcinka do Blechnarki, frontalny wiatr jest zbyt dokuczliwy i szybko odbijamy w prawo, w kierunku Stawiszy. Odcinek okazuje się być wspaniały, tak pod względem widoków, jak i nawierzchni. Podjeżdża się bardzo dobrze, ale najlepsze zaczyna się na szczycie. Popychani mocnych wiatrem w plecy, mimo małego nachylenia z konkretną prędkością i bez żadnego wysiłku lecimy aż do Kąclowej (czyli jakieś 15 km za darmo).

Skręt na Stawiszę
Skręt na Stawiszę

Panoramka 2
W oddali Wysowa, a nad Radocyną mgła

W Stawiszy
W Stawiszy 2
Bardzo dobra nawierzchnia
Ładne widoczki
Pod Stawiszę
Pod Stawiszę

Ale co dobre to się szybko kończy. Na naszej drodze stają dwa podjazdy pierwszej kategorii: Modynianka i Kawiory. Oba stosunkowo krótkie, lecz bardzo treściwe. Z obu piękne panoramy na okolicę.  Oba też kosztują nas trochę wysiłku, lecz naprawdę warto. 

Modynianka (556 m.n.p.m)
  • Długość podjazdu 1.8 km 
  • Średnie nachylenie 11.0%
  • Przewyższenie: 198 m
  • Maksymalne nachylenie na 1 km: 14.9%
  • Maksymalne nachylenie na 100 m: 16.2%

Z Modynianki
Z Modynianki

Kościół w Grybowie
Kościół w Grybowie

Kawiory (595 m.n.p.m)

  • Długość podjazdu 3.2 km 
  • Średnie nachylenie 7.8%
  • Przewyższenie: 249 m
  • Maksymalne nachylenie na 1 km: 14.7%
  • Maksymalne nachylenie na 100 m: 17.1%


Droga płytowa
Droga płytowa
Widoczki łądne
Dalej płytami
Teraz zjazd
Krajobrazik
Ptaszkowa
Dobre płyty
Pociąg
Kopa nad Ptaszkową
Kopa nad Ptaszkową

Kościół w Ptaszkowej
Kościół w Ptaszkowej 

Następnie udajemy się do Grybowa. Tam po króciutkim odcinku krajową 28 odbijamy w prawo na ulicę zdrojową, prowadzącą na ostatni podjazd, czyli Górę Chełm. Górka nie jest jakoś specjalnie trudna, lecz po drodze odzywa się ponownie dokuczliwy wiatr, który tym razem przechodzi już wszelkie granice i usiłuje nas zwalić z drogi. Nie dajemy się. Na szczycie odbijamy w lewo i wąską nitką (w jednym momencie szutrową) docieramy na szczyt góry Ropskiej. Dalej w dół, lecimy w kierunku Gorlic. Wiatr nadal dokucza, spychając nas na środek drogi. Po zjechaniu w dolinę trochę się uspokaja. Rozważamy jazdę przez Bielankę, ale z racji, że ruch na głównej nie jest dokuczliwy, kontynuujemy 28-semką.

Pod Górę Chełm (566 m.n.p.m)
  • Długość podjazdu 4.4 km 
  • Średnie nachylenie 5.2%
  • Przewyższenie: 230 m
  • Maksymalne nachylenie na 1 km: 9.5%
  • Maksymalne nachylenie na 100 m: 12.5%

Pod Górą Chełm
Pod Górą Chełm 

W Szymbarku wiatr zaczyna trochę pomagać, w Gorlicach jeszcze bardziej, więc kilometry do samej Libuszy lecą szybciutko. Za mostem w Klęczanach się rozjeżdżamy. Kuba z wiatrem, a ja niestety aż do samego domu muszę się z nim zmagać.
O 17:20 jestem na miejscu. Szybko się ogarniam, łapię kluczyki zgarniając po drodze Kubę jedziemy do Martyny na przepyszną pizzę, która po takim wysiłku jak dziś smakuje dodatkowo dwa razy lepiej :)



  • DST 100.26km
  • Czas 04:08
  • VAVG 24.26km/h
  • VMAX 59.69km/h
  • Podjazdy 980m
  • Sprzęt Cannondale CAAD8
  • Aktywność Jazda na rowerze
Uczestnicy

Wzgórze Haddington

Niedziela, 21 lutego 2016 · dodano: 21.02.2016 | Komentarze 1


O 11 spotykamy się z Arkiem na rondzie za Lidlem. Pochmurnie, ciepło i bardzo wietrznie. Kierunek trasy - Haddington Hill.

Jazdę w kierunku północnym rozpoczynamy przez Burnham Beeches. Tam Arek daje piękny pokaz zjeżdżania na pobocze, zalicza przy tym dużą kałużę i na szczęście jakoś utrzymuje równowagę. Po jakiś 10 km dojeżdżamy do głównej, przed nami dwa duże ronda, jedno trzy, drugie czteropasmowe. Po krótkim odcinku bardzo ruchliwą drogą szybkiego ruchu odbijamy w lewo. Dla nas obu to nowe odcinki. Jak się okazuje, całkiem spokojne, a asfalty w większości znośne.

W miejscowości Chalfont St. Giles zatrzymujemy się kupić picie. Miejsce to poznaję od razu, w tym samym sklepiku zatrzymywałem się jakieś dwa lata temu, wracając z Amersham. Po zalaniu bidonów czeka nas krótki zjazd, dojeżdżamy do głównej i na szczęście tylko ją przecinamy. 

Dalsza część trasy okazuje się całkiem przyjemna. Cały czas lekko pniemy się w górę, a asfalt jest naprawdę dobry. Podczas krótkiego postoju na załatwienie potrzeb fizjologicznych mija nas duża grupka emerytów. W miejscowości South Heat mijamy salon Astona Martina.

Większa grupka
Długa prosta
Ruch duży

Podczas krótkiego postoju

Im bliżej Haddington, tym więcej hopek na drodze, a widoki coraz ciekawsze. Podjazd na szczyt prowadzi w strony północnej, objeżdżamy więc wzgórze równoległa drogę (z najwyższym punktem o kilka metrów niższym, aniżeli szczyt wzgórza), później trochę zjazdu. Odbijamy w dróżkę w lewo i zaczynamy finalny podjazd. Klimat bardzo fajny, brak wszechobecnych w Anglii żywopłotów, wokół drzewa i ostre nachylenie terenu z obu stron.

Kokpicik
Podjazd pod Haddington Hill
Nadal podjeżdżamy


Fragment podjazdu
Fragment podjazdu 

Panorama z punktu widokowego
Przed szczytem zatrzymujemy się w punkcie widokowym z panoramą na zachód

Aston Rowant
Rezerwat Aston Rowant, a tam jedne z moich ulubionych podjazdów w okolicy

Chwila relaksu
Pozowane ;)

Na górze jak zawsze dużo ludzi, jestem tu po raz trzeci i niestety znów odpuszczam ostatnie 800 metrów, które trzeba przebyć pieszo, błoto jest niesamowite, ludzie chodzą w gumowcach. Robimy tylko foto pod znakiem i jazda na dół. Na jednej z hopek Arek ponownie daje popis i chcąc przejechać jej najłagodniejszym fragmentem, zaraz koło pobocza, wjeżdża w dużą dziurę zaraz za hopką i z trudem utrzymuje równowagę i łańcuch z trudem zostaje na korbie. Ja pękam ze śmiechu. Dosłownie.
Najwyższy punkt Chiltern Hills
                                                                         Najwyższy punkt Chiltern Hills

Większa część drogi powrotnej wiedzie tą samą trasą, nic nie przedłużamy z racji, że Arek jest umówiony na 17 na spotkanie. 
Tempo dużo lepsze, niż w pierwszą stronę, więcej zjazdów, a do tego, gdy za miejscowością Lee włączamy się do głównej wyprzedza nas rozpędzony typek na góralu na cienkich oponach. My praktycznie rozpędzamy się od zera, ale szybko nabieramy tempa dokręcamy do 50 km/h i bierzemy gościa. Ten pedałuje ale nie ma najmniejszych szans. Mimo wszystko pedałuje jak opętany i przez kilka kilometrów utrzymuje się w naszym polu widzenia. Wjeżdżając do South Heat typka już nie widać, a  Arek proponuje zatrzymać się pod salonem Astona i zrobić kilka fot. No to ok. Po chwili w oddali wyłania się nasz konkurent, wracamy więc na rowery, po kilkuset metrach zatrzymują nas światła, gość pedałując jak szalony zbliża się do nas, nadal czerwone. Gdy już jest jakieś 200 m za nami zapala się zielone, ruszamy od razu z kopyta i znów zwiększamy dystans. Kilka skrętów i rond, a ten nadal ciśnie za nami. W końcu na kilku hopkach oddalamy się już bardzo znacznie i więcej go nie widzimy. 

Przy dużym rondzie w okolicach Beaconsfield się rozdzielamy. Mamy 82 km, Arek jedzie główną prosto do Slough, żeby zdążyć na spotkanie, a ja odbijam w prawo i okrężną drogą również ląduję w Slough. Przez ostatnie kilka kilometrów siąpi niegroźny deszczyk.



  • DST 100.36km
  • Czas 04:22
  • VAVG 22.98km/h
  • VMAX 58.53km/h
  • Temperatura 10.0°C
  • Podjazdy 877m
  • Sprzęt Cannondale CAAD8
  • Aktywność Jazda na rowerze

Postimprezowo

Niedziela, 7 lutego 2016 · dodano: 17.02.2016 | Komentarze 1


Impreza z chłopakami z pracy udała, niestety gdy przebudziłem się koło szóstej rano czułem się beznadziejnie. Herbata i do łóżka. O 8:30 przebudziłem się ponownie. Wciąż zmięty, ale było już coś lepiej. Kolejna herbata. Z Andrzejem byłem umówiony na 12. Do tego czasu udało mi się już zazbierać i całkiem rześki wstawiłem się w umówionym miejscu.

Na cel obraliśmy Haddington Hill. Na Stravie miałem zaplanowaną równą 100-tkę. Niestety aplikacja odmówiła współpracy, improwizowałem więc z mapami Google.

Jak się okazało, kiedy pierwszym razem byłem na Haddington Hill, nie osiągnąłem właściwego szczytu. Tym razem trafiliśmy, lecz okazało się, że ostatnie 800 m trzeba przebyć pieszo. Andrzejowi nie było to zbyt w smak, więc odpuściliśmy. Następnym razem pójdę.

Powrót powrót w całkiem dobrym tempie. Pod koniec zaczyna padać. Jeśli chodzi o kilometraż, to wyszło dokładnie tyle ile zaplanowałem.


Podczas postoju
Maszynka
Okolice Haddington Hill

temp. 10*C > 5*C