Info

avatar
Imię:
Artur
Wiek:
27
Miejscowość:
Biecz/Libusza Slough

PRAKTYCZNIE NIC NIE AKTUALNE, ALE MAM AMBITNY PLAN WRZUCAĆ CHOĆ CIEKAWSZE WYPADY
Na bikestatsie od: 19.07.2013r.
Kilometry na bikestatsie: 37944.96
Kilometry w terenie: 305.64
Prędkość średnia: 18.31 km/h

TOP

Dystans dzienny:
1. Bieszczady 2016 - 305 km
2. Velka Domasa, Słowacja 251.22 km
3. Góry Lewockie 221.16 km

Dystans miesięczny:
1. Wrzesień 2013 1437.82 km
2. Sierpień 2013 1327.82 km
3. Lipiec 2016 1126.34 km

Max. prędkość: 81.01km/h
Max. podjazdy dobowe: 3546 m
Mój profil na bikestatsie


Najwyższe podjazdy/szczyty:

1.Kralova Hola - 1946 m - wrzesień 2016

2. Velickie Pleso - 1670 m - lipiec 2016

3. Popradzkie Pleso - 1529 m - lipiec 2016

Sezon 2017: button stats bikestats.pl Sezon 2016: button stats bikestats.pl Sezon 2015: button stats bikestats.pl Sezon 2014: button stats bikestats.pl Sezon 2013: 4385.40 km button stats bikestats.pl
Sezon 2012: 3036.03 km
Sezon 2011: 2677.73 km

Zaliczone Gminy

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy parker09.bikestats.pl

Archiwum bloga

Flag Counter

Wpisy archiwalne w kategorii

Urlop - jesień 2016

Dystans całkowity:628.26 km (w terenie 7.00 km; 1.11%)
Czas w ruchu:30:55
Średnia prędkość:20.32 km/h
Maksymalna prędkość:74.18 km/h
Suma podjazdów:7512 m
Liczba aktywności:7
Średnio na aktywność:89.75 km i 4h 25m
Więcej statystyk
  • DST 32.90km
  • Czas 01:40
  • VAVG 19.74km/h
  • VMAX 62.37km/h
  • Temperatura 14.0°C
  • Podjazdy 415m
  • Sprzęt Kellys Scarpe
  • Aktywność Jazda na rowerze
Uczestnicy

Na lody

Poniedziałek, 19 września 2016 · dodano: 23.07.2017 | Komentarze 0


Po tylu ciepłych dniach jazda w temperaturze 14 stopni była dość nieprzyjemna. Choć ogólnie jechało się bardzo fajnie. Po 13 przyjechał po mnie Kuba. Wpierw mieliśmy jechać na pętlę przez Męciny. Lecz Kuba doszedł do wniosku, że z racji załamania pogody jest duża szansa, że zacznie się wyprzedaż lodów gałkowych na rynku w Bieczu. Będąc w Lipinkach skręciliśmy więc w lewo i przez Pagorzynę, Harklową i Grudną pojechaliśmy do Biecza. Na rynku byliśmy za pięć trzecia, Pani akurat zaczynała zamykać. Zamówiliśmy po cztery gałki, w cenie dwóch. Kuba się nie mylił. Ogólnie mieliśmy podwójnego farta :D

Powrót przez Targowicę i Korczyną. Rozjeżdżamy się pod kościołem w Libuszy.




  • DST 28.79km
  • Czas 01:45
  • VAVG 16.45km/h
  • VMAX 35.61km/h
  • Temperatura 15.0°C
  • Podjazdy 363m
  • Sprzęt Kellys Scarpe
  • Aktywność Jazda na rowerze
Uczestnicy

Błocisty terenik :)

Niedziela, 18 września 2016 · dodano: 23.07.2017 | Komentarze 0


Nocna jazda w lekkim deszczu. Miły terenowy przejazd przez Bednarkę. Całość na luzie i przy rozmowie. Na koniec zahaczamy po chleb w Libuszy.




  • Aktywność Wędrówka
Uczestnicy

Atak na Kozi Wierch

Piątek, 16 września 2016 · dodano: 23.07.2017 | Komentarze 0


W wielkim skrócie.

Dystans: 20,2 km
Przewyższenie: 1438 m

Podczas mojego wrześniowego urlopu udało się nam skołować czteroosobową ekipę i wybraliśmy się w Tatry. Za cel obraliśmy Dolinę Pięciu Stawów oraz Kozi Wierch.


Samochód zostawiliśmy w Palenicy. Początek, aż do Wodogrzmotów asfaltem, w dość dużym tłumie. Przed odbiciem na zielony szlak zrobiliśmy krótki postój na jedzenie. Odcinek zielonym był już dużo przyjemniejszy, weszliśmy na właściwy szlak, a nachylenie wciąż lekkie. Po drodze minęliśmy Wielką Siklawę, po czym dotarliśmy na pierwsze ze Stawów. W okolicach Wielkiego zrobiliśmy krótki postój.

Po odpoczynku czekał nas atak szczytowy czarnym szlakiem. Tutaj nachylenie już konkretnie trzymało, oraz technicznie było już bardziej wymagająco (oczywiście bez jakiś trudności). Na szczycie ukazała się nam piękna panorama 360 stopni. Widoczność była generalnie dobre, choć nad częścią szczytów kotłowały się chmury. Porobiliśmy trochę zdjęć, nacieszyliśmy się widokami i ruszyliśmy w drogę powrotną. 

W schronisku w dolinie zatrzymaliśmy się na pyszną szarlotkę i piwo. Później kawałek czarnym szlakiem, po czym włączyliśmy się do drogi, którą szliśmy w pierwszą stronę. Powrót miął szybko. O 16:30 byliśmy przy samochodzie. Podczas całej wycieczki pogoda była wręcz wymarzona, słońce nawet trochę nas spiekło :P

Postanowiliśmy jeszcze zahaczyć do Zakopca, żeby coś zjeść. Padło na pizzerię, i dobrze, bo zaserwowana pizza była przepyszna :) A do tego Paulaner, miód.



Czas start


Początek asfaltem

Wodogrzmoty Mickiewicza

Wielka Siklawa


Wielki Staw


Postój przed atakiem szczytowym


Tatry Bielskie


Czarny Staw


Wielki Staw Gąsienicowy


Kasprowy Wierch


Kościelec



Świcnica

Orla Perć



Pierwszy plan: Kościelec
Drugi plan: Kasprowy Wierch
Trzeci plan: Giewont




Czuję deser...


Akcja na Orlej





  • DST 305.00km
  • Teren 3.00km
  • Czas 14:15
  • VAVG 21.40km/h
  • VMAX 74.18km/h
  • Temperatura 22.0°C
  • Podjazdy 3430m
  • Sprzęt Kellys Scarpe
  • Aktywność Jazda na rowerze
Uczestnicy

Bieszczadzkie "Trzysta pięć"

Środa, 14 września 2016 · dodano: 19.07.2017 | Komentarze 1


Trasa: Tylawa - Komańcza - Cisna - Ustrzyki Górne - Ustrzyki Dolne - Uherce Mineralne - Myczkowce - Solina - Polańczyk - Hoczew -Lesko - Zagórz - Szczawne - Komańcza - Tylawa - Mszana - Iwla - Nowy Żmigród

Rowerowy wypad w Bieszczady planowaliśmy już od bardzo długiego czasu. Pewnego wrześniowego dnia udało się nam go zrealizować. Aby nie tracić kilometrów na pokrywanie odcinków, którymi jeździmy co dzień na start wycieczki, czyli Jaśliska, dojechaliśmy samochodem. Zostaliśmy podwiezieni przez nasz osobisty support, czyli tatę Kuby, pana Kazka. Przesyłam serdeczne pozdrowienia :)

O godzinie 6 wyruszyliśmy z Jaślisk. Początkowo było chłodno i mgliście, lecz bardzo szybko mgły się rozeszły, a widoki zaczęły robić się coraz ciekawsze. Na pagórkach temperatura była już całkiem znośna, w dolinach zaś za każdym razem zderzaliśmy się ze ścianą przeszywającego zimna. 
W upale już przyszło nam zdobywać przełęcze Wyżnią (872 m) oraz Wyżniańską (855 m). Wysoka temperatura utrzymywała się przez cały dzień. Po drodze nie mogliśmy nie zahaczyć o tamę na Solinie.

Opis niestety szczątkowy, ponieważ klecę go 9 miesięcy po fakcie...

Była to jak na razie nasza najdłuższa jednorazowa wycieczka. Piona Kubcyk :)



Ostatnie przygotowania


Poranne mgły



Już w słońcu


Chatka Puchatka


Bieszczadzkie serpentyny


Postój na hot-doga na Orlenie


Bruki w okolicach Soliny




  • DST 52.25km
  • Czas 02:46
  • VAVG 18.89km/h
  • VMAX 71.23km/h
  • Temperatura 27.0°C
  • Podjazdy 724m
  • Sprzęt Kellys Scarpe
  • Aktywność Jazda na rowerze
Uczestnicy

Hot Dog

Poniedziałek, 12 września 2016 · dodano: 18.07.2017 | Komentarze 0


 Jedziemy najpierw przez Strzeszyn do Ołpin. Zajeżdżamy na chwilę do Marytny, następnie zjeżdżamy do centrum, my z Kubą rowerami, a Martyna autem. Spotykamy się pod Delikatesami, gdzie aktualnie jest specjalna promocja. Hot dogi i hamburgery za grosze. Hot Dog za złotówkę to naprawdę rzecz niespotykana. Zjadamy po dwa. Powrót przez Kamieniec i koło cmentarza.




  • Aktywność Wędrówka

Magistralą Tatr Niżnych Dzień 2 | Spacerek granią

Czwartek, 8 września 2016 · dodano: 17.11.2016 | Komentarze 0


Trasa: Sedlo pod Skałką (~1500 m) > Latiborska Hola (1643 m) > Durkova (1750 m) > chata Durkova (postój) > Chabenec (1950 m) > Polana (1890 m) > Derese (2004 m) > Chopok (2024 m) > DZIUMBIER (2043 m) > Chata gen. Stefanika (1740 m)

Dystans: ~30 km (Sedlo pod Skałką - Chata im. gen. Stefanika)
Czas brutto: ~13 h
Przewyższenie: 1685 m



Nauczka ze słońcem

Wiedząc, że czeka nas długa droga, jeszcze przed wschodem słońca zaczęliśmy się zbierać w drogę. Niebo było czyściutkie, zapowiadał się kolejny upalny dzień.  Widoczność również nie była najgorsza, a w niektórych dolinach kotłowały się jeszcze mgły.
Śniadanie zjedliśmy w tym samym miejscu co kolację dzień wcześniej (pozostawione tam na noc przedmioty nie zostały spenetrowane przez niedźwiedzie ;) ).
Już podczas pierwszych kilometrów uświadomiłem sobie, że błędem było nie wzięcie czapki z daszkiem. Słońce tego dnia było wyjątkowo uciążliwe, a niebo praktycznie bezchmurne. Cały czas poruszaliśmy się na wschód, więc musiałem się tak pomęczyć do około godziny 12, kiedy to słońce zaczęło się nam chować za plecami.



Tatry z rana


Poranne mgły


Słońce budzi się ze snu


Zbieramy się





Grzbietem do Durkovej

Pierwszym szczytem, który przyszło nam zdobyć była Latiborska Hola (wcześniejszą, Velką Holę szlak mijał bokiem). Dalej mijając kilka hopek po drodze weszliśmy na Durkovą, a z niej zeszliśmy do schroniska o tej samej nazwie w którym zatrzymaliśmy się na dłuższą przerwę.
Miejscówka okazała bardzo fajna i przestrzenna. Spotkaliśmy tam Słowaka, z którym szliśmy później na równi aż do Certovicy i jak się okazało był księdzem.
Rozłożyliśmy śpiwory, aby trochę się wysuszyły, z nóg zdjęliśmy zagrzane już buty, a w pobliskim źródełku uzupełniliśmy wodę i trochę się odświeżyliśmy, było to niesamowicie przyjemne uczucie, upał, zimna woda ze strumienia, spokój i góry dokoła.
Niestety co dobre, to szybko się kończy. Przegrupowani, odświeżeni, i z lżejszymi śpiworami ruszyliśmy dalej. 


Od prawej: Velka Hola (1640 m), Latiborska Hola (1643 m)


Z Tatrami w tle


Choc


Skałka (1980 m) - południowa odnoga odchodząca od głównej grani Tatr Niżnych


Kawka


Pupil





Chabenec, niesamowity punkt widokowy

Po wyruszeniu z utuliny Durkovej rozpoczęliśmy wg mnie najlepszy widokowo odcinek całej głównej grani Tatr Niżnych. Szczególne wrażenie zrobiła na nas panorama ze szczytu Chabenec na całą dalszą część grani z wszystkimi dwutysięcznikami w centrum oraz Kralovą Holę w oddali (my akurat widzieliśmy tylko jej zarys, ponieważ powietrze nie było wystarczająco przejrzyste). Zatrzymaliśmy się tam na dłuższą chwilę, aby porobić jakieś fotki, wyjąłem nawet mój przenośny statyw, co nie zdarza mi się za często. Wtedy też tata mający na głowie zmoczonego Buffa zapragnął założyć czapkę z daszkiem. I sobie jej nie założył, bo już jej nie miał. Będąc przy źródle założył ją na głowę drewnianemu niedźwiedziowi, z którego wypływa woda ze źródełka przy Durkovej. Przepadło, niestety, nie było już opcji, żeby się wracać. Siłą rzeczy musiał się ze mną zsolidaryzować w walce ze słońcem święcącym po oczach.
Lecz tego dnia już nie było źle, w większości słońce było za plecami, a do tego momentami zachodziło za pojawiające się chmury.




Spojrzenie za siebie



Liptovska Mara



Masyw Skałki - potężna odnoga głównej grani


Chopok z widocznym na szczycie schroniskiem oraz Derese





Kamienną aleją na Chopoka

Zaczynając podejście pod Derese weszliśmy na ścieżkę ułożoną z wielkich, niekiedy olbrzymich kamieni, która ciągnęła się aż za Chopoka. Generalnie nie jestem za tego typu usprawnieniami, ale w tym przypadku jest to uzasadnione. Kamienie, można powiedzieć, gruzowisko, jest tam bardzo nieregularne i niebezpieczne, o skręcenie kostki nietrudno, a odcinek ten ma dobre kilka kilometrów.
Pierwszą rzeczą, która zwróciła na siebie moją uwagę kiedy dochodziliśmy do Chopoka była zygzakowata, szeroka szutrowa droga prowadząca (od strony południowej) na szczyt, jak widać w budowie. Liczę na to, że zostanie ona wkrótce pokryta asfaltem i stanie się Mekką kolarzy zwiedzających Słowację.




Strome zbocza od strony północnej


Droga na Chopoka


Po dotarciu na Chopoka zwiedziliśmy okolicę szczytu, między innymi Rotundę. W małym schronisku obok zrobiliśmy krótką przerwę na piwo i przeanalizowanie mapy. A plan był prosty, dotrzeć do chaty im. gen. Stefanika, no i oczywiście po drodze zdobyć jeszcze Dziumbiera.

Lecim!



Schronisko na szczycie


Rotunta Chopok - wnętrze


Downhillowe trójkołówki



W schronisku można oglądać kolekcję banknotów, naklejek oraz magnesów z całego świata





Spotkanie

Przed Dziumbierem mieliśmy miłe spotkanie z dwoma dorodnymi kozicami, które bardzo ładnie pozowały mi do zdjęć i praktycznie nic nie robiły sobie z naszej obecności. Podejście na szczyt zbaczało z głównej grani, więc postanowiliśmy zostawić plecaki na przełęczy i na lekko polecieć na górę. Nie bez powodu użyłem słowa polecieć, bo tylu kilometrach z pełnym rynsztunkiem zrzucenie całego balastu było wręcz zbawienne. Od Chopoka nie spotkaliśmy żadnych turystów, więc stwierdziliśmy, że nasz dobytek będzie bezpieczny (Nawet jeśli by byli, to raczej turysta jako taki nie idzie w góry po to, żeby okradać innych, tak przynajmniej mi się wydaje).

Na szczyt dotarliśmy kilka minut przed zachodem słońce, chyba lepszej pory nie mogliśmy sobie wymarzyć. Tak jakbyśmy to zaplanowali. Jako, że podczas podejścia minęła nas turystka, tata zdecydował wrócić na przełęcz, aby upewnić się, czy plecaki były całe, ja natomiast zostałem na szczycie, żeby pstryknąć kilka fot. 

Plecaki jak się okazało były nietknięte (tego się spodziewaliśmy, ale lepiej dmuchać na zimne). Pozwoliliśmy sobie obejrzeć końcówkę zachodu, po czym zdecydowanym krokiem ruszyliśmy do schroniska. Na miejsce udało się nam dotrzeć jeszcze w półmroku, lecz z naciskiem na mrok. Jak się okazało, było ono bardzo duże, a na sali było sporo osób. Zajęliśmy stolik, zamówiliśmy piwo i odetchnęliśmy z ulgą. W sklepiku z pamiątkami dostępne były czapki z daszkiem, postanowiłem, że rano sobie kupimy. W międzyczasie bardzo miła pani kelnerka wytłumaczyła nam gdzie jest pola namiotowe, a my korzystając z okazji zamówiliśmy sobie śniadanie - jajecznicę. Kolację zaś zjedliśmy na zewnątrz, przy gwiazdach. Noc była bardzo ciepła, a niebo czyściutkie.




Cześć


Szczyt jest pocięty takimi stromymi żlebami, trzeba uważać


Tatry Wysokie praktycznie całkowicie się schowały



Dziumbier zdobyty



Dziumbier - 2043 m


Derese (po lewej) oraz Chopok (po prawej) na tle zachodzącego słońca


A to niespodzianka, kozica uchwycona na tle zachodu, oł je!


To co każdy wędrowiec kocha w górach


Na miejscu!


Wymęczony, spalony, ale jakże zadowolony!


Piwko się należy


Czas rozbić kemping przy bezchmurnym niebie





  • Aktywność Wędrówka

Magistralą Tatr Niżnych Dzień 1 | Witaj przygodo

Środa, 7 września 2016 · dodano: 02.11.2016 | Komentarze 1


Kilka słów o idei i o tym jak dotarliśmy na start

Od dawna już planowany wypad miał wyglądać dużo inaczej, niż faktycznie wyszło. Jeszcze podczas mojego letniego urlopu stwierdziliśmy z tatą, że jesienią uderzymy na Słowację, z zastrzeżeniem, że zrobimy to w nietypowy sposób. Zamiast dwa razy jechać na dwa dni i kręcić setki kilometrów oraz tracić czas na dojazd, pojedziemy raz, a dobrze. Dzień mieliśmy przeznaczyć na Wielkiego Chocza, a kolejne trzy na zachodnią część Tatr Niżnych. Tak to miało pierwotnie wyglądać.

Szczęście, że mieliśmy dużo czasu na namysł. Z biegiem czasu pomysł diametralnie wyewoluował. Doszliśmy do wniosku, że wiele założeń było bardzo niepraktycznych. Na przykład to, że idąc na jeden dzień na Choca potrzebowalibyśmy dużo innego ekwipunku i plecaka, niż idąc na trzy dni w Niżne. Nie było sensu brać ze sobą oo auta po dwa plecaki i bawić się w przepakowywanie i gracenie w samochodzie.

Po kilku zmianach stanęło na tym, że spróbujemy przejść Magistralę Tatr Niżnych, trasę, której przejście jest szacowane na około 5 dni.

PLAN A - zakładał przejścia całości trasy (Donovały - Telgart) w trzy i pół dnia, czyli tyle i faktycznie mieliśmy czasu. W praktyce mało wierzyliśmy, że jest w ogóle szansa, aby się udało, ale wciąż był to domyślny plan.

PLAN B - przewidywał nieco krótszy wariant - czyli zboczenie z Magistrali na seldu Prihybka za Vapenicą i zakończenie trasy w Helpie.

PLAN C - Był i taki. Zakładał nieplanowany wypadek/zdarzenie uniemożliwiające dalszą wędrówkę, bądź zmuszające nas do wcześniejszego skończenia wyprawy. Plan zakładał tylko zachodnią część Magistrali. Czyli odcinek Donovały - Sedlo Certovica. Z miejsca docelowego mieliśmy autobusem/stopem dotrzeć do samochodu.


Plany planami, ale żeby w ogóle zacząć wycieczkę trzeba było jakoś dostać się na start. Do Telgartu, czyli miejsca docelowego dojechaliśmy samochodem (na miejscu byliśmy o 7), ale stamtąd musieliśmy dotrzeć do Donovał. Tutaj pojawił się pierwszy problem. Na szczęście po dość długim kopaniu po Słowackich stronach (oczywiście wcześniej w domu, nie jak już byliśmy w Telgarcie) udało mi się dograć dojazd. Nie znalazłem żadnego bezpośredniego połączenia. Do Bańskiej Bystrzycy udaliśmy się pociągiem, a stamtąd autokarem dotarliśmy do Donovał, dokładnie na sam początek Magistrali.

Przejazd koleją był sam w sobie atrakcją. O godzinie 8:23 wyruszyliśmy z przystanku w Telgarcie. Pociąg był idealnie na czas. Odcinek 90 km zajął nam około dwóch godzin. Jechało się przyjemnie i wygodnie, a mnie udało się nawet zmrużyć oko. Cena za przejazd nie była jakoś wygórowana. O ile dobrze pamiętam, za dwa bilety zapłaciliśmy chyba 9,90 euro. W Bystrzycy byliśmy na czas.

Okazało się, że dworzec jest w przebudowie i został tymczasowo przeniesiony gdzie indziej. Autokar, lecący z Bratysławy do Bardejova miał być o 11:30, godzina zapasu była nasza. Dobrze, że była. Po dotarciu na dworzec mieliśmy jeszcze czas, żeby się załatwić i zrobić zakupy. O 11 byliśmy już gotowi. Wtedy akurat podjechał nasz autokar. Wpakowaliśmy się do środka i o czasie wyruszyliśmy do Donovał. Na miejscu byliśmy kilka minut przed południem.

Całość dojazdu minęła nam tak gładko, płynnie i na czas, że do dziś nie mogę wyjść z podziwu, bo miałem dużo obaw i pytań. 'Czy pociągi w ogóle będą kursować' , 'Czy zdążymy na przesiadkę' i inne takie, a także doświadczenie, że rzadko wszystko udaje się na czas, zwłaszcza w nieznanym terenie.
Tym razem było inaczej, tak jak być powinno. O równiutkiej 12, czyli co do minuty, jak w planie, wyruszyliśmy na spotkanie szczytom Tatr Niżnych.


Schroniska w Telgarcie, które znaleźliśmy na mapie były wyzamykane, więc samochód musieliśmy zostawić przy drodze pod czyimś domem. Nie było nam to w smak, ani trochę.


Jeden z dwóch wiaduktów w Telgarcie. Za nim jest pętelka i tunel.


Tunel, z którego nadjechał nasz pociąg.


Kralova - tak blisko, a tak daleko.


Podziwiamy widoki.


Na dworcu kolejowym w Bańskiej Bystrzycy.


Donovały - przystanek, a zarazem początek szlaku.

Trasa:

Donovały (980 m) > Vrchluka (1035 m) > sedlo Hadlanka (1140 m) > Hiadelskie sedlo (1102 m) > Velka Chochula (1753 m) > Kosarisko (1685 m) > sedlo pod Skałką (~1500 m)

Dystans: ~20 km
Czas brutto: 7 h
Przewyższenie: 1270 m (wg Słowackiej interaktywnej mapy internetowej)



Czas przepalić mięśnie

Miejscowość zaskoczyła nas bardzo pozytywnie, zrobiła na nas całkowicie odwrotne wrażenie, niż Telgart. Było czysto, przejrzyście, nigdzie nie było widać Cyganów, a dokoła były kurorty, hotele i wyciągi, nad którymi górowały pobliskie szczyty. Dosłownie jak w Austriackiej wiosce w Alpach. Bardzo pozytywnie.

Początkowo szlak prowadził asfaltem, równolegle ze szlakiem rowerowym, jednym z wielu w okolicy. Było bardzo ciepło i słonecznie, a nachylenie od razu było dość duże. Zanim weszliśmy na właściwy szlak pieszy i schowaliśmy się w lesie, mogliśmy jeszcze spojrzeć na pięknie prezentujące się Donovały z południowej strony.

Niedługo przyszło nam nacieszyć się cieniem, bo po krótkim odcinku wyszliśmy na połoninę. Zamiast cienia, trzeba było cieszyć się widokami - jak dla mnie bomba :)

Zaliczając po drodze Keckę i Kozi Chrbat dotarliśmy do Hiadelskiego sedla (1099 m). Mimo stosunkowej niskiej wysokości widoki były już bardzo zachęcające. Widzialności, może nie powalająca, lecz nie mogliśmy narzekać. Na przełęczy zrobiliśmy postój na uzupełnienie wody ze źródełka i przekąszenie batona, czy tam jakiejś innej chałwy. Towarzystwa dotrzymała nam czwórka Słowaków, minęli nas również dwaj cykliści.



Spojrzenie na Donovały i masyw Velkiej Chochuli (1753 m) w tle.


Rzut oka na Velką Fatrę.


Wyciąg nad miasteczkiem


Jak by tu założyć tego Buffa??


Pierwszy punkt widokowy - Kozi Chrbat (1330 m)


Hiadelskie sedlo - wiata i szalejący kolarze górscy


Masyw Velkiej Chochuli

Czyli grupa najwyższych szczytów, które zdobyliśmy pierwszego dnia. Kolejno:

- Prasiva (1652 m)
- Mała Chochula (1720 m)
- Velka Chochula (1753 m)
- Kosarisko (1695 m)

Był to zdecydowanie najprzyjemniejszy odcinek tego dnia. Początkowo stromy, ale po zaliczeniu Prasivy nachylenie ustąpiło i w pełni mogliśmy się nacieszyć widokami. Przed nami odsłoniła się dalsza część Magistrali, z Tatrami Wysokimi w tle, oraz masyw Choca, tak, tego na który mieliśmy pierwotnie iść. Dalej na lewo Mała Fatra, jeszcze dalej na południowy zachód - Wielka Fatra.



Podejście pod Prasivę. Trochę lasu, trochę kosówki.




Magistrala.


W tle masyw Choca.


Słońce już nisko.


Najwyższy szczyt dnia zaliczony - Velka Chochula (1753 m).


Jesienne kolory zawsze się uwydatniają podczas zachodu.

Zachód

Co do noclegu, nie mieliśmy żadnego ustalonego miejsca. Taszczyliśmy ze sobą namiot, więc byliśmy relatywnie niezależni. Warunkiem był kawałek równego gruntu. Zdecydowaliśmy, że nie będziemy podróżować po zmierzchu, więc schodząc z Kosariska zaczęliśmy się rozglądać za dogodnym miejscem na biwak. Takowych na szczęście nie brakowało, a to które znaleźliśmy w okolicy sedla pod Skałką było wręcz wymarzone. Prawie idealnie płaski teren osłonięty kosówką. Kwadrans przed zachodem zakończyliśmy marsz.

Zrzuciliśmy plecaki, chwyciłem za statyw i żwawo ruszyłem na pobliską kopkę, żeby uwiecznić zachód słońca, a tata zacząć rozbijać namiot. Gdy słońce już zaszło, a nasz kemping był już gotowy, przyszedł czas na upragnioną kolację. Gotowanie naturalnie urządziliśmy z 200 metrów od obozowiska, tak w razie niedźwiedzi, czy cuś ;).

Po ciężkim dniu wołowina na ostro smakowała wręcz kapitalnie.

Latiborska Hola na wprost, a na którejś z polanek w dolinie miejsce gdzie spaliśmy (nie pamiętam dokładnie na której).






  • DST 96.00km
  • Teren 4.00km
  • Czas 04:46
  • VAVG 20.14km/h
  • VMAX 66.43km/h
  • Temperatura 20.0°C
  • Podjazdy 1111m
  • Sprzęt Kellys Scarpe
  • Aktywność Jazda na rowerze
Uczestnicy

Przełęcz Hałbowska

Wtorek, 6 września 2016 · dodano: 08.10.2016 | Komentarze 0


Plan był całkiem inny, mieliśmy jechać na Przełęcz Kotowską oraz Krzyżówkę, na które miałem wielką ochotę. Pora wyjazdu jednak znacznie się opóźniła, z racji zbliżającego się wyjazdu w Tatry Niżne następnego dnia. Trzeba było się przygotować, ogarnąć dojazdy, itp., itd. O 12, gdy już wszystko mniej więcej było dopięte, mogliśmy ruszyć w trasę. Nie chciałem do domu wracać późno, więc zamiast Kotowskiej wybraliśmy krótszy wariant, czyli jak w tytule przełęcz Hałbowską.

W perspektywie całego urlopu był to jeden z najchłodniejszych dni, było 'tylko' 20*C. Odcinek do Żmigrodu trochę sobie urozmaiciliśmy i zamiast cały czas jechać główną, pojechaliśmy przez Lipinki, Pagrzynę i Cieklin. Do głównej włączyliśmy się na krzyżówce w Foluszu, na której właśnie budowali jakiś pomnik wojenny. Jadąc główną wrzuciliśmy wysokie biegi i mocnym tempem dolecieliśmy do Żmigrodu. Tam na rynku zjedliśmy po bułce i udaliśmy się w kierunku przełęczy. Zaraz po wyjeździe ze Żmigrodu dość znacząco się ochłodziło, na szczęście podjazd pod przełęcz elegancko nas rozgrzał. Na szczycie się ubraliśmy i miłym zjazdem dotarliśmy do Krempnej.

W Kotaniu odbiliśmy w prawo i częściowo szutrową drogą dotarliśmy do Desznicy. Wtedy bardzo nieprzyjemnie się ochłodziło. Surowa temperatura utrzymywała się do Kątów. W Skalniku z powodu remontowanego mostu Wisłokę musieliśmy przeciąć przez Kładkę w efekcie czego trochę pobłądziliśmy. Szybko jednak odnaleźliśmy drogę i przez Brzezową i Mrukową dotarliśmy do wojewódzkiej 993.

Wracając, podobnie jak w pierwszą stronę, w Foluszu zboczyliśmy z głównej i bocznymi drogami pokonaliśmy ostatni odcinek. W Libuszy zahaczyliśmy jeszcze po świeży chleb oraz do sklepu. Po powrocie do domu trzeba było dokończyć przygotowania do wyjazdu w Tatry Niżne.




  • DST 50.20km
  • Czas 02:23
  • VAVG 21.06km/h
  • VMAX 54.99km/h
  • Temperatura 29.0°C
  • Podjazdy 607m
  • Sprzęt Kellys Scarpe
  • Aktywność Jazda na rowerze

Pętla przez Dębowiec

Niedziela, 4 września 2016 · dodano: 08.10.2016 | Komentarze 0


Parno. Jedziemy razem z Robertem na niedzielny rozjazd. Najpierw Korczyna, później przez przełęcz do Pagorzyny. Za sprawą duchoty jedzie się dużo gorzej niż wczoraj. Dalej spokojną dróżką pod Cieklinką lecimy do Cieklina. Tam krótki postój w sklepie. Biorę małe Pepsi na spółę, Kinderki i Suchary Bieszczadzkie.

Gdy ruszamy dalej nacieramy się na 5-cio osobową grupkę jadącą w tym samym kierunku. Lekko hopkę zdobywamy w miarę równo. Na łagodnym zjeździe do Dębowca, który bardzo miło leci, urywamy się. 
W miejscowości odbijamy w lewo - na Osobnicę. Po minięciu Osobnicy, na wylocie zatrzymujemy się na polance. 
Końcówka przez Harklową i ponownie Korczyna.





  • DST 63.12km
  • Czas 03:20
  • VAVG 18.94km/h
  • VMAX 63.29km/h
  • Temperatura 30.0°C
  • Podjazdy 862m
  • Sprzęt Kellys Scarpe
  • Aktywność Jazda na rowerze

Magura Małastowska

Sobota, 3 września 2016 · dodano: 08.10.2016 | Komentarze 0


Pierwsza traska podczas jesiennego urlopu. Po relatywnie wczesnym pójściu spać wstałem wyspany. Poza standardowymi przygotowaniami do jazdy musiałem jeszcze wymienić dętkę, w której jak się okazało puściła jedna z wielu łatek. O ile dobrze pamiętam wyjechaliśmy z Robertem około 10, a trasa którą przejechaliśmy wyglądała tak:



Libusza > Pustki > Gorlice > Ropica Polska > Szymbark > Bielanka > Nowica > Magura Małastowska (813 m) > Małastów > Ropica Górna > Sękowa > Dominikowice > Kobylanka > Libusza

Początek wiódł przez najbardziej boczne drogi jakie sobie można wyobrazić, mianowicie jechaliśmy przez Pustki. Wyjechaliśmy w Gorlicach na Sokole. Później czekał nas najgorszy odcinek całej trasy, czyli fragment ruchliwą krajówką 28. Przed skrętem na Bielankę zalaliśmy jeszcze bidony, ponieważ z racji wysokiej temperatury woda szła bardzo szybko.

Następnie Roberta czekała próba - podjazd pod Bielankę, prezentujący się tak:

Bielanka od Gorlic (586 m)
  • Długość podjazdu 6.6 km
  • Średnie nachylenie 4.2%
  • Przewyższenie: 276 m
  • Maksymalne nachylenie na 1 km: 7.4%
  • Maksymalne nachylenie na 100 m: 11.8%
  • Kategoria podjazdu: 2
  • Nawierzchnia: szosa, stan słaby
  • Ruch samochodowy: mały
http://www.altimetr.pl/podjazd-bielanka.html

Okazało się, że zniósł ją bardzo dobrze. Zauważyłem u niego bardzo duży postęp. Zaczął jeździć rozważnie, równo, bez szarpania i dzięki temu tracić dużo mniej cennej energii.
Na szczycie zrobiliśmy postój na Suchary Bieszczadzkie.
Kolejny, dość płaski odcinek prowadził przez las, częściowo szutrową drogą, następnie minęliśmy Nowicę i rozpoczęliśmy końcowy podjazd pod Magurę - szutrem. Pamiętam, gdy byliśmy tu rok temu, dla Roberta była to istna katorga. Ten właśnie odcinek wymęczył go najbardziej. Co chwila musiał się zatrzymywać, aby złapać oddech. Dziś było całkiem inaczej. Nie dość, że wyjechał na raz, to jeszcze jadąc, wyprzedziliśmy czterech bikerów :). 

Na szczycie zjedliśmy po sucharze, zrobiliśmy pamiątkowe foto i jako, że czas nas trochę naglił żwawo ruszyliśmy w drogę do domu. Czekał nas teraz zdecydowanie dużo łatwiejsza połowa trasy, w większości prowadząca w dół. Oczywiście w małymi hopkami. 
W delikatesach w Sękowej zatrzymaliśmy się na króciutko, ja kupiłem loda na ochłodę, a Robert zjadł kolejną porcję sucharów.
W domu byliśmy niewiele po drugiej, więc spokojnie mogliśmy się przygotować na czekająca na nas wykopki u wujka.